Argentyna – Nieogolony Bóbr
W poprzedniej historii „Koszmary Senne” (która jest dostępna tylko w książce), poszedłem do łóżka z nieogoloną Chilijką. Tak mną to wstrząsnęło, że przez kilka dni nawiedzały mnie przerażające sny.
—
Nieogolony bóbr śnił mi się przez kilka następnych dni. Gonił mnie w ciemnym tunelu, a ja, jak to zwykle w snach, biegłem z nogami w bagnie. Zawsze tak jest w snach. Choćby goniło cię stado krwiożerczych wiewiórek, to nie ma chuja, grzęźniesz w tej galarecie po kolana i nawet przebierając nogami ile się da, nie jesteś w stanie spierdolić. A ten nieogolony bóbr, który mnie gonił, zawsze był szybszy ode mnie. Czasami budziłem się w nocy cały spocony i przerażony. „No kurwa, no nie! Teraz to piździcho prawie mnie dopadło”.
Dni mijały, a mnie cały czas prześladowały te koszmary senne. Nieogolony bóbr był moją klątwą. Aż w pewnym momencie rozważałem wizytę u lekarza. Tylko co ja bym wtedy powiedział? „Nigdy pan nie zgadnie, jakie ja mam sny”?
Było ze mną coraz gorzej. Te sny z bobrem naprawdę nie dawały mi spokoju. I zawsze był ten sam scenariusz. Goniło mnie piździcho w ciemnym tunelu. Czasem czułem oddech na swoich plecach. Jak sapie, dyszy i para bucha. Raz mnie nawet posmyrało po plerach, a ja poczułem się, jakbym jedną nogą był już w grobie. Postanowiłem działać, bo to wszystko wymknęło się spod kontroli.
Nieogolony bóbr
Dlaczego to mi tak mocno tkwiło w głowie? Skąd się wziął ten nieogolony bóbr? Dlaczego, do cholery, nie mogło mi się przyśnić coś normalnego? Coś, o czym śnią inni ludzie. Zabijają rodzinę, piją krew, toną w lawinach błotnych, wpadają do szamba, gubią się w ciemnościach. Albo ktoś morduje ich psa. Gdzie się podziały takie sny? Takie zwykłe, normalne, ludzkie.
Bałem się zasypiać. Moje łóżko kojarzyło mi się z czymś okropnym. Jeszcze naczytałem się niepotrzebnie w internecie na ten temat. Dowiedziałem się na przykład, że w Lutomiersku pod Łodzią bóbr zaatakował psa. To jeszcze podkręciło moje przerażenie.
Próbowałem nawet modlitwy i spowiedzi, ale, cholera, bez rezultatu. Panicznie bałem się, że któregoś dnia ten bóbr mnie złapie i wchłonie w siebie. A tam w środku to już wszystkiego mogłem się spodziewać. Mogłyby tam być nawet bandy UPA.
Czasami stałem nad łóżkiem dobre dziesięć minut, zastanawiając się, czy w ogóle jest sens się kłaść. Ten boberas pewnie rozgrzewał się do kolejnego pościgu. Sznurował buty i zacierał ręce, wiedząc, że tym razem mnie dopadnie i wytarmosi za jaja. Pan, panie Boberas, byłeś zły człowiek. Podły, nikczemny i rogaty kawał piździcha.
Jak można w XXI wieku nie golić psiochy? Za to powinni karać. Naprawdę. Łechtaczka przez całe swoje życie żyje w lesie. Świata nie widzi i trochę się, bidna, marnuje… A już, nie daj Boże, wybrać się na dół takiej kobiety. Potem wala się to po całym ryju. Jeszcze niech się taki łoniak zawiesi gdzieś na poliku – człowiek wtedy wygląda, jakby sam sobie próbował zrobić laskę. Kiedyś nawet próbowałem. No kurwa, prawie złamałem kręgosłup.
Zęby
Na dodatek zaczęły mi się psuć zęby. Któregoś dnia włożyłem buty i pobiegłem do dentysty. Moje zęby już ledwo zipały. Jednego do połowy nie było, a w drugim była tak wielka szczelina, że mogłem tam chować wiele rzeczy. Kiedyś wyjąłem stamtąd cały ogryzek od jabłka.
Moje ubezpieczenie pozwalało mi na leczenie do kwoty dwustu pięćdziesięciu euro. Czyli nie tak źle, bo powinienem się zmieścić bez trudu. Wszedłem do gabinetu, usadowiłem się wygodnie w fotelu i roztwarłem swą paszczę. Sama kontrola kosztowała około dwusty peso, czyli tyle, ile zainwestowałem w niegolone chilijskie piździcho. Tyle właśnie wybuliłem za pokój prywatny. Starałem się o tym nie myśleć, bo włochaty boberas już tam pewnie tupał w miejscu.
– Dobrze – powiedział dentysta. – Wiemy już, co jest nie tak z pana zębami. Wszystko się da zreperować. Nawet jeszcze dzisiaj.
– Świetnie, panie Wyrwiząb. Muszę jeszcze wiedzieć, ile to będzie kosztować. Potem możesz pan odpalić tę machinę i wiercić, ile pan chcesz.
Dentysta poszedł na zaplecze, żeby policzyć, ile wyniesie mnie naprawa dwóch zębów. Jebany wyrwiząb! Dostałem ofertę wydrukowaną na papierze. Facet w wycenę wrzucił nawet naprawę zdrowych zębów. Wyglądało to mniej więcej tak:
- 3 leczenia kanałowe – (a zęby były tylko 2),
- 4 porcelanowe obwódki,
- 3 wypełnienia – (a zęby były tylko 2),
- Czyszczenie,
- Polerowanie
- Mega droga pasta do zębów
Razem: 2,300 dolarów USD
– Wydaje mi się – zacząłem – że cena chyba jest zbyt niska, więc pewnie jakość też jest do bani.
– Starałem się dobrać jak najbardziej ekonomiczną opcję. Dwa tysiące trzysta dolarów to i tak dobra oferta.
– Chyba nie zrozumiał pan ironii.
– Ironii? – zdziwił się lekarz.
– Panie Wyrwiząb, niech pan posłucha. Muszę zadzwonić do domu, żeby rodzice sprzedali samochód i wzięli kredyt na pięć tysięcy złotych. Wtedy będę miał na te jebane porcelanowe zęby. Ze swoich środków nie dam rady.
Nie zaśmiał się. Wyszedłem stamtąd. Jeśli każdy Argentyńczyk dostaje taką wycenę, to w tym kraju nie było nikogo zdolnego do zjedzenia jabłka.
Impreza Pożegnalna
Nie miałem już absolutnie siły na kontynuowanie imprez. W dodatku, jeśli chodzi o robotę, to byłem już nieźle do tyłu. Nie pozostało mi nic innego niż całodniowa praca. Przez następnych kilka dni tylko pracowałem. Ostatniego dnia pobytu w Argentynie wreszcie wyszedłem na miasto trochę się zrelaksować.
Maria już widocznie znalazła sobie innego typa, bo nawet gdy do niej poszedłem, była wobec mnie oschła.
Idealnie. Ze znajomych ludzi w tym drugim hostelu została tylko Chilijka, Angela. Poszliśmy do klubu. Gadka szmatka i do wyra.
– Angela, to jest moja ostatnia noc, chcę ją spędzić z tobą.
– No nie wiem… – Pokręciła głową.
– Nie proszę ani nie żądam. Chcę.
– Mam nadzieję, że nie będzie to zła decyzja.
– Każdy się czasem myli… Powiedział pedofil, odstawiając karła – dodałem.
Laska projektowała bieliznę, co w sumie dodawało wszystkiemu trochę smaczku. Może wreszcie pozbyłbym się swoich koszmarów. Bo skoro zarabia na chleb, projektując okrycia na cipki, to musi być tam przycięta.
U mnie, w nowym hostelu, nie było prywatnych pokoi. Musieliśmy szukać z łapanki. Znaleźliśmy jakąś norę za dwieście peso za noc w centrum Buenos Aires. Oczywiście ja płaciłem.
Złe Demony Powracają
Powiedziałem jej, żeby poszła się umyć, a ja wyszedłem zapalić. Gdy wróciłem, ręcznik był suchy, a ta mi obwieściła, że jest gotowa. W powietrzu wyczuwało się zapach kolejnego nieogolonego chilijskiego bobra. Ja wyszorowałem się dość dobrze i poprawiłem jeszcze na szybko kilka włosków na jajach.
Dwieście peso psu w dupę. Chilijka miała nieogolonego boberasa. No co jest do jasnej cholery z tymi Chilijkami? Ta na dodatku nie robiła laski i ja byłem jej trzecim typem w życiu. Jak żyć?
Zacząłem ją chwilę posuwać, ale wiedziałem, że jest to absolutnie bezcelowe, bo nie podniecała mnie. Nawet design jej koronkowych majtek nic nie zmienił. To tak, jakby mieć na sobie najnowszy projekt z kolekcji Dolce & Gabbana, ale pod koszulką mieć ohydną owłosioną klatę. Tak samo było z jej bobrem. Opakowanie przepiękne, ale sam cukiereczek kwaśny…
Wpadłem na pomysł, żeby tym razem zabawić się w coś ostrzejszego.
– Nawet nie zbliżaj się z tym do mojego odbytu! – zaprotestowała.
Odstawiłem więc psa z powrotem… A tak serio: zawinęliśmy się spać. Spałem może kwadrans i trzeba było wymeldować się z hostelu. Na całe szczęście nie wpadłem w fazę REM, bo wtedy pewnie nieogolony bóbr z moich koszmarów sennych miałby nowego ziomka.
Wróciłem do siebie do hostelu, gdzie dospałem godzinę i piętnaście minut. Obudzili mnie ludzie z recepcji, bo sam nie dałem rady wstać. Walnąłem się na tapczan w lobby hostelu. Tam za chwilę zaczęły się największe protesty w tym roku – z bębnami, kulami armatnimi i włóczniami.
Argentyńczycy uwielbiają protestować. Mają trzy dni w miesiącu, żeby móc wyjść na ulicę i przeciwko czemuś się opowiedzieć. Niektórzy nawet sami nie wiedzą, dlaczego protestują. Raz dołączyłem się do takiego czegoś.
Protesty w Buenos Aires
Protesty są o tyle fajne, że ludzie zabierają na nie przenośne lodówki, w których trzymają alkohol, i przy okazji popalają sobie zioło. Gdy czułem się dobrze zrobiony, schodziłem z protestu. Byłem już nieźle zmęczony Argentyną. W dodatku wyczerpały mi się dolary, które przywiozłem, więc od teraz wszystko było prawie dwa razy droższe. Musiałem wypłacać pieniądze z bankomatu.
Całe szczęście został mi tylko jeden dzień do karnawału w Rio de Janeiro. Musiałem zebrać siły na czterdziestodwugodzinną podróż autobusem do miasta Boga. Dokładnie tyle, nie pomyliłem się. Prawie dwie doby nieprzerwanej jazdy tym ogórkiem z zaledwie trzema postojami na kwadrans. Ale jechałem do Rio de Janeiro na karnawał!
Najzabawniejsza książka podróżnicza na polskim rynku. Zamów teraz.
—–
Następna Historia
Jak zostać dźgnięty nożem w Rio de Janeiro?
9 komentarzy