Argentyna – Zjadłem LSD z głuchoniemym
Któregoś dnia Maria zaproponowała mi udanie się do siostrzanego hostelu, czyli Florida Obelisco. Znajdował się blisko, jakieś dziesięć minut z buta, a z dachu budynku roztaczał się zajebisty widok na obelisk w samym centrum Buenos Aires. Zwinęliśmy kilka lolków i poszliśmy w to miejsce. Nie sądziłem, że następnego dnia zjem LSD z głuchoniemym.
Prezent od Donniego
Hostel obchodził swoje piąte urodziny i na dole, zaraz przy recepcji, odbywała się mała popijawa. My jednak, wchodząc schodami rodem z baszty średniowiecznego zamku, wdrapaliśmy się na sam dach. Tam zaczęliśmy kopcić i dowcipkować. Donnie miał dla mnie prezent. Wyjął z kieszeni kwadratowy kawałek kartonu składający się z jeszcze mniejszych kwadracików ustawionych równomiernie po całej powierzchni. Urwał dwie małe cząstki i podał mi.
– Masz – rzekł. – To prezent ode mnie. Przyjaciele Marii są moimi przyjaciółmi.
– Dzięki. A co to?
– Kwas, czyli inaczej LSD. Jeśli będzie okazja, to sobie spróbujesz. Tylko nie bierz dwóch. Wystarczy ci nawet pół.
– Okej. Dziękuję.
Zeszliśmy z dachu, żeby zobaczyć, jak przebiega impreza na dole. Sporo ludzi nieźle się już wstawiło; było tam niemało fajnych dupek. Jako że byłem z Marią, dałem sobie szlaban na inne cipki. Nie mogłem już chodzić ze swoim kutasem na tacy i proponować go tym ognistym niewiastom. Tym bardziej że Donnie pewnie by mi za to obciął głowę. Wrogowie Marii byli też jego wrogami. Trzymałem chuja w kagańcu.
Ping Pong
Pół godziny później zaczęliśmy pić w barze na dole, by potem wspólnie z gośćmi hostelu wyjść do baru nieopodal. Następnego dnia nikt z obsługi nie zjawił się w pracy. Wszyscy tak mocno zapili, że menadżer hostelu musiał sam się pofatygować, by otworzyć recepcję. Wjechał windą na górę, otworzył zamek, zapalił światło i zobaczył nagą parę leżącą na stole do ping-ponga. Kobieta tuliła się między nogami tego faceta tak, jakby zasnęła w trakcie seksu oralnego. Musiał ich oboje wyrzucić.
Przez cały następny dzień nieustającym tematem rozmów był pewien Australijczyk. Koleś miał na imię Dave i przyjechał stopem z Ushuaia, miasta w Ameryce Południowej położonego najbardziej na południe, aż do samego Buenos Aires. Czyli prawie dwa i pół tysiąca kilometrów przez Patagonię. Niby w tym dokonaniu nie ma nic nadzwyczajnego, bo wielu ludzi podróżuje autostopem, ale Australijczyk był osobą wyjątkową. Był głuchoniemy.
Nie mogłem się doczekać, aż spotkam tego gościa, ale jakoś nigdy nie mogłem na niego trafić w hostelu. Nawet przez chwilę myślałem, że może on jest bardziej niebytem niż bytem i cała ta historia z głuchym autostopowiczem jest ściemą. Ale nie traciłem nadziei na spotkanie go.
Party
W nadchodzący weekend wypadała kolejna podziemna impreza w Buenos Aires. Wszyscy pracownicy hostelu oraz kilku gości zebrali się w tym samym miejscu, w którym pierwszy raz całowałem się z Wenezuelką. Wziąłem ze sobą oba kartoniki LSD, bez większego planu na konsumpcję tamtego wieczoru. Po prostu były – w razie czego. Maria nie chciała brać ze mną kwasów, a kogoś przypadkowego też nie było warto obdarowywać „chemicznym dowodem szacunku Donnie’ego”.
Po godzinie Maria przybiegła do mnie i oznajmiła:
– Tony! Ten głuchy tu jest. Siedzi w zielonym pokoju. Idź i z nim pogadaj.
– Pogadać z głuchym? Pojebało cię do reszty? Jak niby?
– Dlaczego?
– Maria… On jest, kurwa, głuchy i niemy. Jak mam z nim gadać?
– A, no tak. Zapomniałam.
Zielony pokój
Mimo wszystko przeszedłem się do zielonego pokoju. Koleś siedział sam i palił fajkę. Cóż, przynajmniej nie miał obaw, że dym popsuje mu struny głosowe. Usiadłem obok niego i pomachałem na przywitanie. Jedyną opcją porozumiewania się z nim był podstawowy język migowy oraz pisanie do siebie na telefonie. Tak właśnie zrobiliśmy. Ja pisałem wiadomość u siebie i podawałem mu telefon. Było to mniej więcej coś takiego:
– Siema. Jak tam leci? Jesteś tutaj wielką sensacją, stary.
– Siema. Wiem, sporo ludzi podchodzi i przybija piątki. Potem uciekają.
– Ja nie po to. Ale ogromny szacunek! – Przeczytał to i z uśmiechem na twarzy podniósł kciuk.
– Stary, jak się komunikowałeś z tymi ludźmi? Miałeś to po hiszpańsku napisane? – zapytałem.
– Nie. Piszę tylko po angielsku, ale mam słownik offline.
– A ludzie? Jak reagowali?
– Ludzie są super, aż przesadnie życzliwi, gdy jesteś głuchy.
– Dlaczego?
– Bo ja nie słyszę i nie mówię. Ludziom się wydaje, że to jakaś wielka tragedia. A ja się taki urodziłem, więc przywykłem do tego. Co innego, gdybym stracił je w pewnym momencie życia.
– I pewnie najgorsze są kobiety?
– Dokładnie! Samo to okazywanie współczucia jest dyskryminujące. Laski podchodzą, poklepują mnie po plecach albo piszą mi wiadomości: „Ale ci współczuję, jesteś naprawdę dzielny”. I mają taki zgryz na twarzy, że w sumie to mnie jest ich żal.
– Faktycznie, przejebane… Tępe cipy.
Posiedzieliśmy chwilę w milczeniu. No dobra. Posiedzieliśmy chwilę bez pisania do siebie. Przypomniałem sobie o pastylkach, które miałem w kieszeni. A może by tak…? O kurwa. Wziąłem ponownie telefon do ręki i napisałem:
– Mam przy sobie LSD. Chcesz?
Przeczytał i z uśmiechem na twarzy znów podniósł kciuk. Przybiliśmy sobie po żółwiku, a ja wziąłem się za szukanie kartoników. Podałem mu jeden, a sam połknąłem drugi.
LSD z głuchoniemym
Z początku po zażyciu nie odczuwałem większej różnicy. Po czterdziestu minutach mój mózg zaczął sięgać wyżej niż te błahe rozmowy o niczym, które były udziałem większości. Ciężko pisać o stanach narkotycznych. Powinienem po prostu napisać: „Jebło!” Czułem się, jakbym swoim zrozumieniem i empatią wzlatywał ponad dach budynku. Nic dziwnego, że Steve Jobs po wzięciu LSD został wizjonerem. To naprawdę daje kopa. Gdy byłem już bliski opracowania nowego wynalazku, dzięki któremu będziemy mogli się poruszać w czasie, ktoś popchnął mnie lekko w ramię.
Był to Dave, ten sam Australijczyk. Wziąłem telefon do ręki i zacząłem pisać wiadomości. Ten z uśmiechem na twarzy pokręcił palcem i zrobił taką gadającą postać ze swojej ręki. Aha, czyli chce ze mną pomigać.
Nigdy nie spodziewałem się, że jestem taki utalentowany w języku migowym. Rozumiałem prawie wszystko, co do mnie migał. Ja sam tworzyłem wyrazy, które pewnie nie miały w praktyce większego znaczenia, ale ja czułem, że oddają całą treść. W pewnym momencie tak się rozbujałem z tym migowym, że z boku to pewnie wyglądało, jakby siedziało dwóch głuchoniemych i się o coś spierało.
Historia Dave’a
Dave opowiedział mi o sobie i o swojej rodzinie. Na migi. Był z farmerskiej rodziny z południowej części Australii. Jego ojciec był wielkim smakoszem piwa. Potrafił dokładnie określić, jak mocno zardzewiałą kosą był ścięty jęczmień, który potem przerobiono na słód, potrzebny do wyprodukowania danego browara. Tyle skumałem z jego migowego (z wielką pomocą działającego w głowie kwasu).
Później przewałkowaliśmy wiele tematów. Migaliśmy o skupie żywca wieprzowego, powodziach w Bangladeszu i już sam nie wiem o czym, kurwa, jeszcze. Być może ten gościu nawet rozmawiał ze mną o czymś innym, ale ja rozumiałem to na swój sposób? Aż mnie w pewnym momencie ręka zaczęła boleć od tego jebanego migania, ale potrafiłem płynnie się porozumieć.
Nigdy z żadnym innym człowiekiem nie rozmawiało mi się tak dobrze, jak wtedy z tym głuchoniemym. Tylko gdy czasami przestawałem maglować łapkami, on brał to za brzuchomówstwo.
Odjazd po LSD
Po jakimś czasie Dave poszedł się odlać, a ja podbiłem do jakichś przypadkowych ludzi. Za nic w świecie nie mogłem się z nimi dogadać, bo absolutnie nie byli na tym samym poziomie wtajemniczenia i oświecenia co ja. Wyszedłem na taras i zacząłem wpatrywać się w gwiazdy. Czułem, jak wyzwalam się z tego ciasnego, krepującego mnie ego i staję się czymś więcej niż tylko egoistyczną kreaturą. Wspaniała chwila.
Gdy głuchy wrócił z kibla, przenieśliśmy się na parkiet i… bez kitu, zaczęliśmy tańczyć. Jedyne, co słyszał ten typ, to membrana basu. A jak tańczył? No cóż. Umówmy się. Przy pełnym szacunku do niego: nie był najlepszym tancerzem na świecie. Nie wirował jak Kinga i jebany Stefano w „Tańcu z gwiazdami”. Niektórzy ludzie na wózkach inwalidzkich radzą sobie lepiej. Ale jedno trzeba mu oddać. Koleś po prostu rozpływał się przy tym ze szczęścia. Widać, że miał chłop zajawkę.
Po dwóch godzinach Maria zabrała mnie do siebie. Trudno było jej się ze mną dogadać. Nawet gdy spróbowaliśmy uprawiać seks, nie mogła mnie zrozumieć, a ja swoim współistnieniem kumałem ją chyba lepiej niż ona samą siebie.
Poranek
Następnego dnia, po długim śnie, zbiegłem do recepcji sprawdzić, czy Dave jest jeszcze w hostelu. Mój głuchy brat Dave. Siedział na sofach i słuchał muzyki z iPoda. No dobra, czytał książkę. Podszedłem, przywitaliśmy się i zachęcony moim wczorajszym migogadulstwem zacząłem coś tworzyć.
I co?
I dupa.
Znów byłem tym samym prowerbalnym człowiekiem, który niewiele potrafi pokazać na migi. Brakowało LSD. Przybiliśmy sobie mimo to żółwika i zaczęliśmy pisać na telefonie.
Po dziś dzień mam przeogromny szacunek dla tego człowieka. Przede wszystkim za jego skromność, pomimo wielkich rzeczy, które robi. Potem gość dojechał stopem do granicy ze Stanami. I nie tworzył wokół siebie kultu jedynego głuchego autostopowicza, bla, bla, bla. Nie chciał być znany i podziwiany. Za to szacun.
Najzabawniejsza książka podróżnicza na polskim rynku. Zamów teraz.
—
Następna historia
Nieogolony bóbr
19 komentarzy