Zimbabwe – Dlaczego nie brać karła do raftingu?
Rafting na Zambezi (Afryka) jest najlepszym na świecie spływem pontonowym. Trudno temu zaprzeczyć. Na całej trasie jest tyle kaskad i załamań, że tratwa co chwilę ląduje do góry nogami, wywalając wszystkich do rwącej wody. Zajebista sprawa! Podstawą udanego spływu jest dobrze zgrana załoga. Powinni to być w pełni sprawni i zwinni ludzie, którzy nie boją się wyzwań. A ja do drużyny wybrałem karła, który kompletnie zdezorganizował pracę naszej grupy.
Karzeł i rafting
Na starcie musieliśmy ustalić skład drużyn do pontonu. Nasz czarny lider pozwolił mi wybrać ludzi. Wszystkie inne załogi skompletowały się przed nami, więc mnie pozostały do wyboru same spady. Podstawowym błędem było to, że zacząłem od wybrania ludzi, których potencjalnie mógłbym wyruchać. Te dwie dupy może i wyglądały fajnie, ale w raftingu raczej się nie sprawdziły. Zostały mi dwa miejsca. Wybrałem typa bez zęba, bo wyglądał na takiego, który nie ma nic do stracenia. Zostało ostatnie miejsce. Wziąć dobrze zbudowanego typa, który aż buchał energią, czy karła? Wybrałem karła. „Małe i zwinne”, pomyślałem. „Da sobie radę”.
Wybranie karła okazało się pomyłką. Problemy zaczęły się już przy próbie wejścia do pontonu. Każdy z nas postawił krok przez burtę i wskoczył do środka. Karzeł zrobił lekki podskok, wylądował brzuchem na burcie i rękoma chwycił się wnętrza pokładu. Podciągnął się najmocniej jak mógł i wpadł karlą głową do środka. Nie było to miłe z naszej strony, ale prawie wszyscy poszczaliśmy się ze śmiechu.
Rafting na Zambezi
Gdy tylko dobrnęliśmy do pierwszych kaskad na wodzie, zrozumiałem swój błąd. Karzeł był zdecydowanie za krótki i co chwilę wypadał z pontonu. Czasami nawet wtedy, gdy nie było żadnych fal ani kaskad. Płyniemy przed siebie, ktoś robi zdjęcia, inny dłubie w nosie, a karzeł fik… i przez plecy do wody. Nikt mi wcześniej nie wyjaśnił, że złota zasada raftingu brzmi: „Nigdy nie bierz na pokład karła”. Uczą o tym w szkołach sportów wodnych. Są dyscypliny, do których ci ludzie się po prostu nie nadają. Poza skokiem przez płotki i kolarstwem są jeszcze biegi i właśnie rafting.
Zawsze zastanawiało mnie, jakie szanse na paraolimpiadzie ma typ bez nogi albo karzeł z takim, dajmy na to, głuchym. Głuchy, choćby bolała go głowa i miał miecz w plecach, to i tak będzie szybciej zapierdalał niż karzeł. Wytłumaczył mi to dopiero kolega po AWF. Mimo że karzeł zaraz po starcie wypruje do przodu jak polny zając, to głuchy zostanie na stracie i będzie musiał nadganiać. Szanse są wyrównane.
W każdym razie wybranie karła było najbardziej nietrafioną decyzją od czasu ataku Niemców na Związek Radziecki. Nawet gdyby nie było kaskad i spadków wody, koleś wypadał za burtę. Siedząc na brzegu, nie miał odpowiedniego balansu i każdy podmuch wiatru czy podbicie ciągnęło go do tyłu. Rozważaliśmy nawet przywiązanie go z tyłu do pontonu. Ciągnęlibyśmy go za sobą jak samochód nowożeńców puszki.
Widziałem, jak bardzo frustruje to lidera naszej grupy. Spoglądał na mnie z pretensjami, bo to ja wybrałem karła. A ja się bardzo dobrze bawiłem, patrząc, jak podskakują cycki lasek, które również były w załodze. Gdy karzeł wypadł po raz drugi w ciągu minuty, choć nie było żadnych fal, nasz przewodnik nie wytrzymał.
– No i znowu wypadło to małe, łyse cholerstwo! Przebieraj nogami!
Karzeł jakby to usłyszał spod wody, bo wyskoczył jak delfin, zanurkował i włączył piąty bieg. Myślałem, że jego nogi nie mają takiej siły, ale kiedy zaczął przebierać w jedną i w drugą, to na wodzie pojawiła się fala. Zasuwał skubaniec jak motorówka, a za nim wysoko w niebo unosiła się smuga wody i piany. Karzeł aż zaczął kręcić bączki.
Do końca raftingu wypadał jeszcze jakieś 32442 razy.
Plany na sylwestra
Gdy tylko skończyliśmy rafting, wszyscy zaczęli planować, jak przywitają Nowy Rok. Bo zapomniałem dodać, że spływ odbywał się w sylwestra. W zasadzie większość miała już wszystko zaklepane. Nawet karzeł miał swoje małe plany. Wynajął namiot na kempingu po stronie Zimbabwe i zamierzał wirować swoimi krótkimi nogami do białego rana.
– Słuchaj, Jon, nie wiesz, czy na tym twoim kempingu nie mają jeszcze wolnych namiotów?
– Wydaje mi się, że nie – odparł ten karli rzezimieszek.
– Kłamiesz!
– Dlaczego tak myślisz, Tony?
– Kłamstwo zawsze ma krótkie nogi…
– To nie było zbyt miłe!
– Wybacz. Możemy się umówić, że ja tobie również dam prawo do pełnego szydzenia ze mnie. Możesz mi wjeżdżać, na co ci się podoba. Możesz mnie nazwać śmierdzącym parchem i się nie obrażę. Umowa?
– Pasuje. Dobra, jeśli chcesz, to weźmiemy taksówkę na pole namiotowe i zobaczymy, czy jeszcze coś mają.
Wsiedliśmy w pierwsze lepsze taxi i pognaliśmy do Victoria Falls Town. Po cichu liczyłem, że przejmę karłowy namiot, a jemu znajdę budę dla psa. Wszedłby bez problemu. Mimo że było dość wcześnie, ludzie na polu kempingowym żłopali już piwko. Wszedłem do recepcji.
– Szukam noclegu. Może być namiot – zacząłem. – Macie coś wolnego?
– Trochę za późno się obudziłeś, kolego. Nie sądzę, żebyśmy mieli cokolwiek. Masz chociaż śpiwór i poduszki?
– Nie mam nic.
– Poczekaj chwilę. – Biała kobieta z recepcji sięgnęła po słuchawkę i wklepała numer. Po krótkiej rozmowie w języku afrikaans i ciągłym przytakiwaniu odstawiła aparat na miejsce.
– No więc tak – westchnęła. – Jest namiot, ale nie mamy absolutnie nic do środka. Nie zmokniesz, ale luksusów nie ma.
– Wezmę to, co jest. Najwyżej nie pójdę spać.
Wydali mi namiot, znalazłem pustą przestrzeń zaraz przy kiblach i zacząłem się rozkładać. Namiot składał się z dwóch stelaży i sypialni. Nie było śledzi ani tropika. Majstrowałem przy nim dobre piętnaście minut, ale za cholerę nie dał się złożyć. Brakowało jednego stelaża. Rzuciłem wszystko na ziemię i postanowiłem skorzystać z niego tak, jakby był śpiworem. Głowę mógłbym trzymać poza namiotem, a nogi z tułowiem wpakowałbym do środka. Pokrycie namiotu przylegałoby do ciała, więc miałbym przynajmniej pierzynkę. Umówmy się, nie planowałem odwiedzin MTV Cribs. Nikt nie przyjechałby z kamerą, żeby zwiedzić moje zabytkowe komnaty, podziwiać obrazy na ścianach i liczyć samochody w garażu. Spodziewałem się najwyżej odwiedzin sanepidu i pomocy społecznej. Ale przecież był sylwester, mogłem zostać na nogach nawet całą noc.
Za krótki do baru
Opuściłem mój pałac na wodzie i poszedłem do baru. Tam mój ziomek karzeł próbował kupić piwo. Wyglądało to komicznie. Lada barowa zamontowana była dość wysoko, a gdy niziołek chciał zamówić piwo, barman kompletnie nie mógł go dostrzec. Wprawdzie słyszał głos domagający się kufla piwa, tylko za cholerę nie wiedział, skąd dochodził. Rozglądał się nerwowo na wszystkie strony, myśląc, że mówi do niego sam Bóg.
– Ej! Tu jestem! Tu na dole, cholera! – Karzeł podskakiwał i wymachiwał rękami. – Jedno piwo. Tu! No widzisz mnie?
Odczekałem chwilę, żeby zobaczyć, jak da sobie radę. Barman wreszcie nie wytrzymał.
– Wyłaź, cholera, stamtąd, gdzie jesteś! Myślisz, że ja mam czas na zabawy w chowanego? – Uderzył pięścią w ladę baru. – Gdzie się schowałeś? Skąd jest ten głos, do kurwy jędzy?
To był idealny moment, żeby zainterweniować. Podszedłem do baru i nie zdążyłem nawet otworzyć ust, gdy zostałem oskarżony.
– Ale ci się zebrało na żarty – zwrócił się do mnie barman. – Nie mogłeś od razu zamówić piwa, tylko chowasz się tam za rogiem i wykrzykujesz zamówienie?
– Prawdę mówiąc, to nie ja. – Wskazałem palcem na miejsce od razu za barem. – Tu jest jeszcze jeden człowiek, tylko niski.
Facet wychylił się zza baru.
– Aj! To najmocniej przepraszam. Nie zauważyłem pana!
Wydał nam dwa piwa i weszliśmy w tłum bawiących się ludzi. Nie minęła minuta i straciłem karła z pola widzenia. „I jak ja go tu, cholera, znajdę? A chuj z nim! Poradzi sobie”, pomyślałem.
Rypanko
Doszedłem do stolików, przy których ludzie siedzieli z piwem. Wiedziałem, że gdy raz usiądę, to później poznam tylko osoby w obrębie dwóch metrów od mojego siedziska. Nikt inny by mnie nie usłyszał. Rozglądałem się za kobietami. Przeszedłem w jedną i w drugą stronę, udając, że kogoś szukam, gdy wreszcie zobaczyłem ją. Blondynkę z jednym okiem niebieskim, a drugim zielonym. Na początku siedzieliśmy w kilka osób. Przez następne dwie albo trzy godziny bajerowałem tę dziewczynę jak tylko mogłem. Opierała mi się, tłumacząc się chłopakiem. Jednak poszedłem na całość, proponując otwarcie, że zrobię jej najlepszą minetę świata, a po wszystkim zerżnę ją tak, jakby wisiała mi pieniądze.
I chyba pociągnąłem za odpowiedni sznurek, bo to na nią zadziałało. Wzięła swoją torebkę i udaliśmy się do mnie.
– Słuchaj, to już tu! – Wskazałem na kompletnie klapnięty namiot, który był już strasznie zamoknięty od deszczu.
– Chcesz uprawiać seks w tej szmacie?
– Tak.
– Co to w ogóle jest?
– Namiot. Tylko nie działa. Wejdziemy do środka i coś wymyślimy.
– A nie można go jakoś postawić?
– Na tym polega problem. Brakuje jednego stelaża.
Weszliśmy do środka i wypakowałem z plecaka wszystkie ciuchy, jakie miałem. Dziewczyna położyła się na plecach, a ja na czubku głowy trzymałem cały namiot. Wilgoć z drugiej strony mroziła mi głowę. Ale zdjąłem spodnie, wyjąłem fiuta i zaczęliśmy zabawę. To był najbardziej niekomfortowy seks w moim życiu. W dodatku co chwilę ktoś przechodził obok namiotu z zapaloną latarką. Z zewnątrz wyglądało to pewnie, jakby zawinięta w kokon larwa próbowała wyrwać się ze środka. Skończyłem po raz pierwszy, ale oboje mieliśmy mało, nawet pomimo niekomfortowych warunków. Wstawiłem jeden stelaż do środka i sypialnia nabrała kształtu tipi.
– Poczekaj tu na mnie, Rebeka. Skoczę do łazienki, obmyję fiuta i zaraz tu wrócę.
– Nie ubierzesz się? – zapytała.
– Nie ma sensu. O tej godzinie nikt tu nie będzie przechodził.
– No jak chcesz.
Wtopa
Myliłem się. Tylko wyszedłem z gołą dupą na zewnątrz, a minęło mnie dwóch Niemców. Zaśmiali się i pokazali kciuki do góry. Dobiegłem do kibla, wskoczyłem pod szybki prysznic i wyszedłem z kabiny. Pozostało tylko kilka metrów do namiotu. I traf chciał, że… wpadłem znowu na mojego znajomego karła.
– Tony? Pojebało cię? Zgubiłeś ubranie? Dlaczego jesteś nagi?
– Kurwa, stary, nie czas na tłumaczenia. Ja wracam do namiotu do jednej dupy.
– Chodź ze mną na piwo lepiej! – Złapał mnie za rękę i pociągnął. – No dawaj.
– Człowieku, ile ty wpiłeś? Puść mnie, do cholery! Tam na mnie ktoś czeka…
– No chodź na piwo, Tony! – Dalej trzymał się mojej ręki.
I wtedy zdarzyło się coś, czego pewnie nigdy nie zapomną te dwie młode dziewczyny, które wynurzyły się zza rogu. Zakładam, że nie spodziewały się karła ciągnącego za rękę nagiego mężczyznę. Gdy tylko nas zobaczyły, stanęły dęba i zakryły twarz. Oto karzeł ciągnął nagiego typa za rękę, powtarzając cały czas:
– No chodź ze mną! No chodź!
Światło z łazienki padało idealnie na moją twarz. Zapamiętały mnie na sto procent. Wpadłem jak Judasz na pomysł, jak tu dorobić parę groszy. Dziewczyny buchnęły śmiechem i zawróciły. Gdy odeszły, karzeł sam zaczął się ze mnie śmiać. Ja niewiele myśląc, pobiegłem z gołą dupą do namiotu. Jednak gdy dotarłem na miejsce, namiot był już pusty. W środku odnalazłem tylko wyrwaną z mojej książki karteczkę, na której odwrocie było napisane.
– Wybacz, Tony. Ale to dla mnie za wiele.
Skąd ona, do cholery, wytrzasnęła długopis? Nazajutrz z samego rana nałożyłem na głowę czapkę, na uszy kaptur i uciekłem stamtąd. Wolałem, żeby nikt nie wytykał mnie palcami. Mam, cholera, nauczkę, żeby następnym razem nie brać karła do drużyny. Karły do karlingu.
Ta historia zniknie z bloga w niedzielę 1 października. Znajdziesz ją tylko w książce. Jeśli szukasz zabawnej lektury, to nie mogłeś lepiej trafić. 540 stron bardzo czarnego humoru. Wysyłka gratis w 48 godzin. Zamów tutaj.
0 Komentarzy