Indie – Jedzenie w Indiach
Siedziałem w sali odpraw w Kuala Lumpur w oczekiwaniu na lot do Indie. Obok mnie usadowił się starszy facet, a po drugiej stronie matka z dziećmi. Wszystkie maluchy okrążyły kobietę. Ta trzymała w dłoni telefon. Oglądali najwidoczniej jakiś filmik. Pewnie bajkę. Z przejęciem, pasją i pełną powagą. Wreszcie jedno dziecko wypaliło:
– Mamo, czy ta pani umrze?
– Sądząc po rozmiarze fiuta tego konia, myślę, że tak – odpowiedziała ze spokojem matka.
Spikerka zaczęła nawoływać ostatnich spóźnialskich do bramek. Wstałem, podniosłem plecak, przemaszerowałem przez rękaw i wszedłem na pokład.
Jak wyobrażałem sobie Indie?
Zanim przyleciałem do Indii, spodziewałem się, że większość czasu przesiedzę na kibelku. Bo tak sobie wyobrażałem hinduskie jedzenie. Zjesz kilka gryzów, popijesz wodą i zasuwasz do klopa. Jeśli jedliście kiedyś hinduskie jedzenie, to chyba wiecie, że nie zawsze trafia się najświeższe. Idąc tokiem myślenia Forresta Gumpa, hinduskie jedzenie jest trochę jak pudełko czekoladek…
Postanowiłem być przezorny i zrobić małe zapasy. Wywaliłem z torby niepotrzebne ciuchy, ładowarki, nowego maca i szmaragdy warte kilka milionów dolarów… Stworzyłem miejsce dla czegoś bardziej przydatnego. Bez czego podróż po Indiach byłaby niemożliwa.
Kupiłem prawie kilometr papieru toaletowego. I od razu odetchnąłem z ulgą. Byłem przygotowany na najgorsze. Już po wyjściu z lotniska w Kochi doleciały do mnie podejrzane zapachy. „Czy ja się przypadkiem nie wjebałem się w gówno?” pomyślałem rozradowany.
Sprawdziłem pod podeszwami. Czysto. Obejrzałem dookoła plecak. Ani śladu po gównie. Obróciłem się przez ramię. Spojrzałem na innych turystów wychodzących z lotniska. Każdy jeden sprawdzał swoje podeszwy. Witamy w Indiach…
Zameldowałem się w hostelu i wyszedłem poznać okolicę. Połaziłem tu i tam, gdy wreszcie zgłodniałem. Podszedłem do sklepu z ubraniami, żeby zapytać o drogę.
Koza
Przed wejściem do sklepu stała koza. Blokowała wejście do środka. Nie zanosiło się na to, że wskaże mi drogę. Choć w Indiach wcale by mnie to nie zdziwiło. To mógłby być nawet jej sklep. Zrobiłem krok do przodu, kierując się do drzwi. Koza nie przesunęła się choćby o centymetr. Spróbowałem obejść ją z lewej. A koza… hyc! zagrodziła mi drogę. Spróbowałem z prawej. Dupa tam. Koza też dała w bok.
„Chyba nie wślizgnę się do środka bez wazeliny”, pomyślałem.
Odczekałem chwilę. Koza zaczęła się rozglądać, spojrzała gdzieś daleko przed siebie i za chwilę rzuciła się do ucieczki.
„A to dziwne”, pomyślałem. „Przed czym spierdala ta koza?”
Odwróciłem się i zobaczyłem idących szybkim krokiem dwóch Arabów. Resztę układanki ułożyłem sobie w głowie. Ale żeby dodać komizmu całej sytuacji, umówmy się, że szli w lateksie i z pejczami. Biedna kózka…
Pomaszerowałem wzdłuż ulicy i znalazłem restaurację. Wszedłem po schodkach, będąc nadal w ogromnej trwodze przed dramatyczną i niekoleżeńską sraczką. Sprawdziłem, czy mają toalety. Mieli. Tyle że ktoś okupował jedyną działającą. Ukucnąłem tak, żeby spojrzeć pod drzwi. Gdyby ktoś w tym czasie wyszedł, dostałbym w łeb.
Zajęte
Jedyne, co zobaczyłem, to opuszczone na butach spodnie. Gdy się podnosiłem, ktoś ze środka widocznie mnie usłyszał. I w tym samym momencie zaczął stękać jak cały świat po zamachach w Paryżu. Nie mogłem ryzykować jedzenia, gdy droga do kibla nie była czysta. W myślach widziałem samego siebie, jak zaledwie po kilku kęsach stoję ze skrzyżowanymi nogami i pośladami przed kabiną. Waląc w drzwi z całej siły.
– Błagam! Dłużej nie wytrzymam! Ratunku!!!
Opcja zjedzenia tego od razu na klopie też odpadała. Odczekałem chwilę, ale facet nie wychodził. Wyszedłem wiec się przejść tu i ówdzie. Postanowiłem wrócić, gdy tylko zwolni się sracz.
Po czterdziestu minutach włóczenia się po mieście wróciłem do restauracji. Minąłem kelnera i skierowałem się prosto do kibla. Drzwi nadal były zablokowane. Aż bałem się pod nie zaglądać. Tam mogłem się spodziewać wszystkiego. Nawet Zakładów Naprawczego Taboru Kolejowego Oleśnica. Schyliłem się, żeby spojrzeć pod spód. Te same buty, te same spodnie. I za chwilę znowu stękanie. Tym razem głębsze. Takie gardłowe.
Kelner i pracownik
Wróciłem do kelnera i zapytałem, kto, do cholery, tam tak długo siedzi.
– To mój pracownik. Boli go brzuch.
– A dlaczego pozostałe nie działają? – zapytałem.
– Mam tylko jednego pracownika
– Pytałem o kible.
– Popsuły się spłuczki.
– Aha…
Nie uwierzyłem w to. Facet okupujący kibel widocznie migał się od roboty. Ale to też wydało się niedorzeczne. Bo czy byliście kiedyś tak przygnębieni w robocie, że spędzaliście dodatkowy czas na kiblu? Żeby jakoś tak oszukać zegar… Ludzie dookoła walili śmierdzące kłody, a wy siedzieliście w ciepełku. Wszystko, by wymigać się trochę od roboty. Przecież nie mogliby was zwolnić z takiego powodu. Chyba że kibel był również niesprawny i właściciel celowo zatrudnił słupa, żeby na nim wysiadywał. Ale to, kurwa, nie miało sensu. A może komuś wydawało się, że jedzie pociągiem? Może nie kupił biletu. Chuj wie…
Byłem już na tyle głodny, że nie było wyjścia. Nie jadłem nic od pobytu na lotnisku w Kuala Lumpur. Zamówiłem masalę dosę – i to pomimo zajętego kibla. Ja to jednak jestem nieustraszony, nie?
Wyzwanie
Podziabałem trochę w jedzonku i poczułem pierwsze zamieszanie w żołądku. I tak siedziałem ze spiętymi pośladami w trwodze o to, żeby nie skasztanić się w portki. Wreszcie podszedł do mnie kelner.
– Jak smakuje panu nasza masala dosa? – zapytał.
– Cóż… Dupy nie urywa.
– Cierpliwości!
Po czym odszedł od stolika z uśmiechem szaleńca na twarzy.
Zacząłem panikować. Czułem, że jestem jedną nogą w grobie. To był koniec. Na moim czole pojawiły się pierwsze krople potu, tętno niespotykanie podbiło, a w głowie szalały miliony myśli. Wspomnienia znajomych, dzieciństwo, radosne chwile z bliskimi… Lada moment miała pojawić się nawałnica. Przed przylotem do Indii dowiedziałem się, że Hindusi często podtruwają swoich klientów. Głównie turystów. Wszystko po to, żeby sprowadzić potem lekarza i wyłudzić pieniądze z ubezpieczenia. Dlaczego ja? Ratunku!
I wszyscy ci, którzy w tym momencie historii spodziewali się, że posram się w portki i utonę w morzu gówna – będą zawiedzeni.
Bo nic się nie stało.
Jedzenie w południowych Indiach jest naprawdę smaczne i bezpiecznie. Owszem, zdarzają się przypadki zachorowań i obsranych portek. Ale to głównie przez nierozwagę turystów, picie brudnej wody, wiry na Odrze czy brak higieny. Jeśli zaczniesz coś przeżuwać i w trakcie jedzenia czujesz, że coś jest nie tak – odstaw posiłek. W Indiach i tak niewiele to kosztuje. Gdy widzisz, że twój posiłek pokrywa mech, a muchy tańcują po nim jak dwa Michały – rozważyłbym jedzenie.
Południowe Indie
Południowe Indie, a w szczególności Kerala, to taka wersja light całych Indii. Jest względnie czysto, bezpiecznie i po posiłku człowiek nie ląduje na deskach. No chyba że jesteś kobietą. Wtedy już nie jest tak bezpiecznie. Bo ktoś cię najprawdopodobniej zgwałci. I będzie lipa.
Prawdę mówiąc, po trzech latach podróży, gdy zwiedzałem Indie, znowu miałem uczucie, że odkrywam coś nowego, coś świeżego (choć to słowo nie bardzo tutaj pasuje). Indie serio są niezwykłe. Są trochę jak ten blog. Albo się je kocha, albo się ich nienawidzi. Przy okazji są kopalnią absurdów, o których napiszę w kolejnych historiach.
Wróciłem do pisania. Cieszycie się?
Lubisz czarny humor? Chcesz więcej historii? Kup sobie książkę!
—
Następna historia:
Wszystkie czuby świata
38 komentarzy