Indonezja – Jak wykiwać policję na Bali?
Policja na Bali to banda skorumpowanych złamasów. Zasadzają się na turystów na drogach i potrafią się przyczepić do byle czego, żeby tylko wymusić łapówkę. Do braku kasku, dokumentów czy butów, które nie pasują do spodni. Pewnego razu złapali też mnie i zażądali łapówki. Zapłaciłem. Ale potem znalazłem na nich sposób. I pomimo wielu kontroli nie zapłaciłem nigdy więcej.
Pogróżki
To był dzień jak każdy inny. Siedziałem w barze przy stoliku pod ścianą i pisałem pogróżki do lokalnego sierocińca, że jeśli nie zapłacą żądanej sumy, to porwę wychowanków. Na razie lekceważyli moje listy, ale tym razem postanowiłem dopiąć swego.
Gdy dopiłem piwo, wsiadłem na skuter i skierowałem się do siebie. Mieszkałem w tym czasie w Canggu na Bali, które jest malutką wioską rybacką popularną wśród surferów. Żeby wrócić z baru, w którym pisałem pogróżki, musiałem każdorazowo przejechać kawałek drogi. Z prawem jazdy w Indonezji jest tak, że poza zwykłym dokumentem wyrobionym w Polsce należy mieć międzynarodowe prawo jazdy. Wtedy lokalna policja na Bali nie ma prawa się do Ciebie przypierdolić. No chyba że wieziesz na tylnim siedzeniu krwawiące zwłoki komornika albo jesteś kadłubkiem i nie masz rąk do prowadzenia. Wtedy mogą się przyczepić. Choćby za brak kasku na głowie komornika.
Jeśli jednak nie masz międzynarodowych papierów, to te lokalne chujki na Bali polują na Ciebie jak pedohycle na pedofili. Codziennie rano rozstawiają się po całej wyspie na wszystkich strategicznych drogach prowadzących do atrakcji turystycznych i łupią turystów za brak kasku czy odpowiednich dokumentów.
Policja na Bali
Zanim wydarzyła się ta historia, złapali mnie tylko raz. I musiałem zapłacić. Miałem jedynie polskie prawo jazdy, a jakoś nie chcieli mi uwierzyć, że „Rzeczpospolita Polska” to polski odpowiednik angielskiego „International Driving License”. Wkurwiłem się nieprzeciętnie, tak że aż mi kiszka z dupy wyszła, ale zapłaciłem. Od tamtej pory postanowiłem sobie, że nie będę im płacił. Musiałem ich tylko jakoś przechytrzyć.
Pierwsza okazja nadarzyła się, gdy wracałem z baru, w którym pisałem pogróżki. Wyjechałem zza zakrętu i zobaczyłem, że za jakieś 200–300 metrów policja rozstawiła się po dwóch stronach drogi. Wiedziałem, że gdy podjadę bliżej, na bank mnie zatrzymają. Te chuje czekały, aż się tam zjawię. Każdy z nich liczył na łapówkę. Tylko jeden z nich spodziewał się, że wręczę mu sernik wielkanocny po rosyjsku z żółtek, białka i rodzynek. I również obszedł się smakiem.
Zatrzymałem skuter. Zawróciłem i cofnąłem się za zakręt. Tam zeskoczyłem ze skutera i zgasiłem silnik. Tym razem wyjechałem zza zakrętu, prowadząc swój sprzęt, jakbym złapał gumę. Do przepchania był kawałek drogi, ale przynajmniej byłem pewien, że nie zarzucą mi jazdy. Przecież do pchania nie potrzebowałem międzynarodowego prawa jazdy, nie? Więc mogli mnie pocałować.
Gdy byłem już kilka metrów od nich, wszyscy policjanci ucichli. Ci, którzy zajęci byli pisaniem jakichś papierów, też podnieśli głowy. A ja, wesoło sobie podgwizdując i popierdując, pchałem mój skuterek przed siebie. Gdy minąłem pierwszych dwóch, jeden z policjantów zagadał:
– Brakło Ci paliwa?
– Nie, skądże? – odparłem.
– To dlaczego nie jedziesz?
– Wyszedłem sobie popchać trochę. Buduję masę mięśniową.
I gdy już myślałem, że mi się upiecze, usłyszałem głos zza pleców.
– Stój!
Przystanąłem. Odwróciłem głowę i zerknąłem na policjanta przywołującego mnie dłonią.
– Podejdź no tutaj.
Kontrola
Podprowadziłem skuter na pobocze, gdzie stał już jeden turysta. Jechał z dziewczyną. Jego również zatrzymali do sprawdzenia dokumentów. Policjant zaczął coś tam wypisywać, przy okazji rozmawiając ze mną. I tak nie mieliśmy wglądu w to, co on tam bazgrze, więc zakładałem, że rysuje kutasy – jak w zeszycie do podstawówki.
– Mogę zobaczyć Twoje międzynarodowe prawo jazdy? – zapytał.
– Nie – odpowiedziałem.
– Dlaczego?
– Bo go nie mam.
– No to będziesz musiał zapłacić mandat.
– Niczego nie będę płacił. Nie przejechałem nawet kilometra. Pcham sobie skuter do domu. To jest chyba legalne? – powiedziałem i wyjąłem z kieszeni telefon. Wcisnąłem klawisz nagrywania.
– Co? – Oburzył się policjant. – Chcesz mi powiedzieć, że pchasz skuter całą drogę?
– Dokładnie tak. Taki dzisiaj piękny dzień. Postanowiłem trochę rozluzować kości. – Przeciągnąłem się, jakbym dopiero się wybudził. – Idealny czas na małe pchanko.
– Co ty wygadujesz! Ludzie widzieli, jak na nim jechałeś! Policję chcesz oszukać?
– Którzy ludzie?
– Wielu ludzi Cię widziało. Kłamiesz!
– Pokaż mi jedną osobę, która mnie widziała!
Policjant na chwilę zajął się Brazylijczykiem, który stał tam razem ze mną i proponował łapówkę. Negocjował jej wysokość. Gościu zrobiłby wszystko, żeby tylko móc już wrócić do swojej kobiety. Łzawiły mu oczy i z utęsknieniem spoglądał na cipę siedzącą na jego skuterze. A policjant był nieprzekonany i uparcie forsował swoją kwotę łapówki. Brazylijczyk szybko się poddał i zapłacił tyle, ile chciał policjant. Nie umknęło to oku mojej kamery w telefonie. Nagrałem wszystko, ale nie opublikuję tutaj przestępstwa. Ja nie łamię prawa, a z tymi narkotykami to ja tylko tak żartowałem…
Brazylijczyk leszcz
Brazylijczyk dał facetowi w łapę (pieniądze, nie fiuta), odszedł do swojego skutera, włożył kask i odjechał z białą kobietą. Pewnie po to, żeby ją wydymać. Po cichu miałem nadzieję, że go aresztują i wtedy ja ją odwiozę. I wydymam. Ale zostałem sam na sam z policjantem. I nie chciałem go wydymać. Nie mógłbym wyruchać faceta. Za nic w świecie. Cytując Jima Jefferiesa: „Nigdy nie potrafiłbym wyrypać kogoś, do kogo mam szacunek”.
– Dobra, zapłacisz na miejscu, ale zabiorę Ci dokumenty od skutera. – zaczął policjant i złożył ramiona jak jakiś szeryf w westernach.
– Nie. Albo oddasz mi dokumenty i stąd odejdę, pchając ten skuter, albo ten filmik trafi do Twojego przełożonego.
– Jaki filmik? – Zdumiał się policjant.
– Ten z wręczenia przez Brazylijczyka pieniędzy.
– Jakim prawem to nagrałeś?! Kasuj to teraz!
– Nie ma takiej możliwości. Dostanę dokumenty, skasuję filmik. Wszyscy się dowiedzą, jak działa policja na Bali. Korupcja i łapówki.
– Nie dostaniesz dokumentów, póki nie zapłacisz!
– No to sobie poczekamy. Ja mam czas…
Po 10 minutach stania w ciszy facet nadal nie wymiękł. Miałem tajny plan, który zakładał odbicie moich dokumentów siłą i sterroryzowanie pozostałych policjantów. Już widziałem, jak wszyscy w rządku przede mną klękają, błagając o litość. Jednak tego dnia akurat nie miałem ochoty na agresję.
Wyjąłem z kieszeni ten sam telefon i udałem, że coś na nim robię. Pod nosem zacząłem mówić do siebie.
– Twitter… Ciach. Opublikuj! Facebook… Ciach. Opublikuj!
Kątem oka zerknąłem na policjanta. Prawie wyszedł z siebie ze złości. Gdyby mógł, przyjebałby mi tymi dokumentami.
– Dobra. Skasuj wszystkie filmiki, a ja Ci oddam dokumenty! – wykrzyczał. – Tylko szybko, zanim się rozmyślę.
– Nie mogliśmy tak od razu?
Kasowanie
Stanął nade mną i z uwagą śledził, jak usuwam filmiki jeden po drugim. iPhone działa tak, że nie wywala od razu wszystkiego w pizdu, ale wrzuca usunięte pliki do specjalnego folderu. Po tym jest 14 dni na zmianę zdania i na ewentualne przywrócenie materiału. Policjant o tym nie wiedział. Gdy usunąłem ostatni film, podał mi dokumenty.
– Uciekaj stąd! Żebym Cię więcej nie spotkał.
– Do zobaczenia! – Uśmiechnąłem się i zacząłem na nowo pchać swój skuter.
Gdy wypchałem go poza zasięg wzroku policjantów, odpaliłem silnik i wskoczyłem na niego. Do chaty dojechałem już bez żadnej kontroli.
Do końca pobytu na Bali policja złapała mnie jeszcze kilka razy. I zawsze robiłem ten sam numer. Zeskakiwałem ze skutera i zaczynałem pchać. Powoli rozpoznawałem twarze policjantów, a oni mnie.
– O spójrzcie! Znowu ten pchający skutery nadciąga.
– Ach ten ja… – komentowałem z uśmiechem.
A wystarczyło każdorazowo dotknąć silnika dłonią i już byłbym udupiony.
Lubisz czarny humor? Chcesz więcej historii? Kup sobie książkę!
—–
Następna historia:
Piekielna robota
19 komentarzy