Chiny – Panoptikon
Był sierpień 2019 roku, na kilka miesięcy przed Wuhan. Wsiadłem do pociągu z Pekinu do Szanghaju. Wszyscy się grzecznie usadowili i speaker podaje informacje dla pasażerów.
– Witamy na pokładzie PKP Chiny… bla bla bla. Jedziemy do Szanghaju… bla bla bla… Cała podróż będzie monitorowana z użyciem systemu rozpoznawania twarzy… bla bla bla… Jak będziesz się źle zachowywał, charczał albo chodził po wagonach, to nigdy więcej nie wsiądziesz do pociągów PKP Chiny.
Tak właśnie wygląda świat pod nieustannym nadzorem. Tak wygląda system, w którym nie można żyć niezgodnie z zasadami. Tak wygląda panoptikom.
Panoptikon
Czym jest panoptikon? To taki stary koncept więzienia, w którym sam budynek projektuje się tak, by wszyscy osadzeni byli przekonani o nieustannej obserwacji. Sama świadomość tego, że ktoś może Cię w danej chwili obserwować, jest najlepszym sposobem kontroli. Osadzeni nie wiedzą, czy i kiedy są obserwowani przez strażników. Mają więc wrażenie, że są śledzeni cały czas. I to najczęściej wystarcza. Nie trzeba wielkich nakładów. Nie trzeba armii urzędasów i szpicli, jak w dawnym NRD. Tak właśnie wyglądają współczesne Chiny. I tak będzie wyglądał nasz wspaniały i liberalny „Zachód”. Oczywiście, wszystko dla naszego dobra.
Wojna z terroryzmem
Wszystko zaczęło się 11 września. Wtedy to Ameryka postanowiła wypowiedzieć wojnę terrorystom. Postanowili wykorzystać wszystkie środki zaradcze, jakie rząd i służby Stanów Zjednoczonych miały pod ręką. I dały sobie nieograniczoną swobodę na permanentną inwigilację nie tylko wszystkich ludzi w samych Stanach, ale także wszędzie na świecie. Oczywiście, nikt nie podważa sensowności walki z terroryzmem. Kto by się na to odważył? Media, które wszędzie na świecie są tylko tubą propagandową idei, lobbystów, polityków i korporacji, postawiły dwie rzeczy na szali. Chcesz, żeby zginęły Twoje dzieci, czy poświęcisz część swojej prywatności byśmy mogli złapać terrorystów? Gdy w ten sposób manipuluje się opinią publiczną, nikt o normalnych zmysłach nie może się sprzeciwiać.
Początki tej inwigilacji wzięły się od zapisu, mówiącego, że każde działanie internetowe, które zostanie oznaczone jako „istotne” do walki z terroryzmem, jest uzasadnione. Innymi słowy, wszystko od tej pory jest usprawiedliwione. Bo nikt nie pokusił się o to, żeby wyszczególnić, jaka forma inwigilacji nie jest „istotna”. Chodziło oczywiście o słowo „relevant”. Jeśli wszystko w Stanach było kwalifikowane jako „to jest istotne z punktu bezpieczeństwa”. To co do chuja nie jest? Każda rozmowa telefoniczna była, jest i będzie nagrywana. I właśnie w ten sposób udało się przekonać Amerykę oraz pół świata, że warto wprowadzić kompletną inwigilację swoich obywateli.
Z Chinami było inaczej. Tam się nikt nie pierdoli z przekonywaniem opinii publicznej. Są oczywiście próby manipulacji, ale Chińska Partia nie pierdoli się w tańcu . Nie może przegrać w wyborach, więc co im tam! Ale czy jeszcze kogoś obchodzi coś takiego jak prywatność?
Singapur, czyli liberalny świat
Żeby dolecieć z Szanghaju do Hong Kongu, zdecydowałem się na przelot przez Singapur. Tam miałem się spotkać ze swoim kumplem. Tym samym Andym, który kilka lat temu zastał mnie nagiego na środku jego salonu. Zaczęliśmy gadać o prywatności.
– Andy, a Ty myślisz, że jesteś wolnym człowiekiem? Żyjesz sobie w Singapurze. To chyba najbardziej liberalne państwo na świecie. I jak? Jesteś wolny?
– Raczej nie. Choć według mnie to bardzo subiektywna opcja.
– Jak to, subiektywna?
– Bo co to znaczy żyć w niewoli?
– To chyba jasne, nie?
– Właśnie nie – odpowiedział. – Największym więzieniem jest ludzki mózg. Człowiek już jest zamknięty w tym pudełku. Jest nim właśnie ludzki mózg. A to wszystko jest w jeszcze większym pudełku, w ciele żyjącym między ludźmi, którzy wierzą w różnorakie mity. I paradoksalnie, największymi niewolnikami są Ci, którzy wmówili sobie, że nie mają wolności. Że tę wolność im się zabiera. Tylko dlatego, że największym więzieniem człowieka są jego własne wyobrażenia i mózg.
– Dobra – skomentowałem. – Masz rację. A od strony technologicznej?
– To mnie nie obchodzi.
– Jak to?
– No, tak to. A Ciebie obchodzi?
– Pewnie. Wszystkie udogodnienia technologiczne mają z zasady ułatwiać mi życie – zacząłem. – Masz kilka nadajników GPS, z którymi cały czas się przemieszczasz. Dowolna służba jest w stanie Cię namierzyć na podstawie triangulacji nadajników GPS. I nawet jak wyłączysz te lokalizacje, to przecież i tak Twój telefon będzie widział wszystkie dostępnego sieci WiFi dookoła. A jeśli będzie je widział i znał ich położenie, to również będzie widać jego własną lokalizacją. Masz usługi jak Alexa, Siri, Google Voice, które cały czas Cię nasłuchują.
– Nasłuchują? – zapytał. – Przecież działają tylko na sygnał.
– Stary, no pomyśl logicznie. Jeśli coś działa na konkretny sygnał, to musi też filtrować Twoje inne słowa. Po to, by odrzucić wszystkie te, które nie są komendą wywołującą. Więc, ta technologia musi też nasłuchiwać wszystkiego, by finalnie wychwycić u Ciebie to jedno, konkretne hasło. To jest idealne narzędzie inwigilacji. Podsłuchuje Cię cały czas.
– Ale przecież ja nie mam nic do ukrycia! – krzyknął. – Niech sobie szpiegują!
– Obecnie nie ma na świecie osoby, której zapis danych nie zawierałby czegoś obciążającego lub poniżającego. Jak choćby historia przeglądania stron porno lub jakichkolwiek innych. Albo przebyte choroby. Jeśli oświadczasz, że masz w dupie prywatność, bo nie masz nic do ukrycia… to co mam Ci powiedzieć? To jakbyś powiedział, że nie obchodzi Cię wolność słowa, bo nie masz nic do powiedzenia. Albo nie obchodzi Cię wolność prasy, bo i tak nie czytasz gazet.
– To chyba kiedyś Snowden powiedział.
– Dokładnie!
– Ale teraz każdy szpieguje i inwigiluje. I każdy twierdzi, że tego nie robi. Czym mam się przejmować?
– Jeśli tak mówisz – dodałem. – To zaraz podam Ci kartkę i długopis. Napisz mi proszę dane logowania do Facebooka, Gmaila, Instagrama, Whatsappów i innych takich.
– Po co?
– Żebym mógł sobie zerknąć, co tam masz.
– Pojebało Cię?
– Przecież mówiłeś, że nie masz nic do ukrycia.
– Ale to nie to samo.
– Jak nie? Człowiek, gdy tylko zajdzie słońce, zasuwa zasłony w oknach. Tak, żeby mieć trochę prywatności. Albo, gdy buduje dom, to sadzi sobie tuje dookoła. Tak, żeby mieć trochę prywatności. Ale ludzie z własnej woli trzymają w kieszeni urządzenie, które posiada dwie kamery, dwa mikrofony, akcelerometr, żyroskop, barometr, czujnik Halla, czujnik zbliżeniowy oraz kartę SIM.
– Co to czujnik Halla
?
– Jak zamykasz klapkę w telefonie, to pole elektromagnetyczne usypia telefon. Ale co tam jakiś czujnik, sama karta sim jaka jest groźna. Łączy się z nadajnikami sieci komórkowej. Przez co nieustannie wiadomo, gdzie jesteś. To oczywiście dla twojego dobra. Nawet, jak nie masz w środku karty SIM, to próbuje się połączyć z pobliskimi sieciami WiFi. Google zna do nich wszystkich hasła.
– Niby skąd zna te hasła? – zapytał Andy.
– Pamiętasz Google Car? Jeździł i fotografował cały świat. Przy okazji było tam urządzenie, które mapowało wszystkie sieci WiFi. Tutaj jest sieć „Mariola_z_cycami” a tam „Netia_Jebac_Pis”. Potem wystarczyło, żeby ktokolwiek z urządzaniem na Androidzie się do tego połączył i hasło już lądowało na serwerze Google. Dalej masz mikrofon. Cały czas nasłuchuje i czeka na komendę „Hey Siri” albo „Ok, Google”. Więc non stop Cię nagrywa. Nawet, jak go wyłączysz, to i tak dane cały czas są przesyłane.
- Jak niby ma być wysyłane, skoro jest wyłączony?
- W starszych telefonach można było wyjąć baterię. Teraz nie ma takiej opcji. O czymkolwiek nie pomyślisz i nie znajdujesz rozwiązania – dzielisz się z tym z Google. Taka proteza umysłu. Google wie, gdzie byłeś, z kim jadłeś, jakie masz zdjęcia, jakie lubisz porno, co kupiłeś albo nad czym się zastanawiasz, żeby kupić. I to wszystko sprzedaje, jak marchewki na rynku. I ludzie potem gadają, że nie dadzą się zachipować. Jak noszą czipa w kieszeni cały czas. I zapłacili za niego nawet parę tysięcy.
Jak uciec z Panoptikonu?
Nasza pogadanka trochę poszła w złą stronę. Aż w pewnym momencie musiałem mu skuć ryja i zakopać go w lesie. Oczywiście zdjąłem my z ręki smartwatcha i wyjąłem mu telefon z kieszeni. Inaczej by mnie znaleźli. Prawda jest taka, że z każdym, kolejnym rokiem XXI wieku coraz trudniej żyje się bez zdobyczy techniki. Nawet próbowałem. Mimo tego, że pracuję w IT, to postanowiłem się odciąć. Powrócić, jak to tylko możliwe do świata analogowego. Wyrzuciłem z telefonu wszystkie aplikacje związane z zakupami. Wszystkie social media upchnąłem w jednym folderze „Strata czasu”. I co było potem? Po prostu wchodziłem w folder „Strata czasu”. Więc poszedłem o krok dalej.
Wywaliłem wszystkie social mediowe oraz inne zbędne aplikacje. Usunąłem profil na Facebooku. Zostawiłem sobie tylko i wyłącznie przeglądarkę, mapę, bilety MPK, bilety PKP, bank, jeden komunikator tekstowy. I co? I nic. Po prostu korzystałem z przeglądarki. Postanowiłem więc iść na całość. Odciąć się od internetu. Kupiłem sobie stary telefon Nokia 6610i. I z perspektywy czasu, była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu. A na pewno taka, która momentalnie poprawiła jego jakość. Polepszyło mi się samopoczucie. I żeby było jasne. Technologii nadal używam. Ale tylko i wyłącznie do pracy. Mam tych kilka godzin z rana, żeby sobie sprawdzić co tam chcę. Potem zamykam to w chuj. Smartfony lądują w szufladzie.
Dopiero po czasie doszedłem do tego, że w zasadzie smartfon w niczym tutaj nie przeszkadza. Pod warunkiem, że nie ma dostępu do internetu. Wtedy nie ma po co do niego sięgać.
Chińska Inwigilacja
A wracając jeszcze do Chin. Muszę jeszcze tutaj kilka rzeczy powiedzieć. Dzisiejszymi Chinami zarządza ogromna armia urzędników. Podobnie jak to to było w czasach carskich, jeszcze przed rewolucją z 1911 roku. Doszła tylko technika. Jednak poprzedni władcy totalitarni jak Stalin, Hitler czy Mao nie posiadali najnowszych zdobyczy techniki. Sama inwigilacja polegała na monotonnym spisywaniu poczynań człowieka. Na jego śledzeniu i knuciu. I w takim NRD, do inwigilacji zatrudnione było już milion ludzi. Teraz aparat opresji jest wyposażony w największe na świecie narzędzia inwigilacyjne znane człowiekowi.
Jeśli dodamy do tego rodzącą sztuczną inteligencję oraz prace nam biotechnologią, będziemy (lub już jesteśmy) absolutnie bezbronni. Czy na Zachodzie jest inaczej? A czym jest wprowadzany program do walki z terroryzmem i praniem brudnych pieniędzy? Są to oczywiście szczytne hasła, których władze zachodnich krajów używają do nieograniczonej inwigilacji swoich obywateli. Ale to przecież dla naszego dobra…
Jeśli spojrzeć na statystyki, to ilu terrorystów udaje się złapać przez te wszystkie wzmożone kontrole na lotniskach, systemy kamer czy systemy śledzenia obywateli? Zero lub blisko zeru. Więc nie chodzi tutaj o żadne jebane bezpieczeństwo. A jeśli już, to nie nasze, tylko tej zbutwiałej grupy trzymających się przy władzy. Wszystko po to, żeby mogli zachować swój status quo.
Czym interesują się Chińczycy?
Sami Chińczycy nie bardzo interesują się polityką. Tacy normalni z ulicy. Bardziej przejmują ich zwykłe, codzienne ploteczki. Otworzyłem gazetę, odpaliłem translator i czytam:
– Mieli przed sobą całe życie. Lekarze w trakcie operacji chirurgicznej zaszyli jej w kolanie betoniarkę. Nieświadoma niczego pani Zenobia chodziła tak do pracy, śpiewała w chórze, goliła wąsy i nawet złożyła podanie o pracę na budowie. Jej życie zostało brutalnie przerwane. Do wypadku doszło w piątek 15 sierpnia. Sąsiedzi usłyszeli, jak z mieszkania Pani Zenobii dochodzi odgłos przerzucanego żwiru. Pomyśleli, że pewnie starsza Pani pierze meble. Ale to była betoniarka w jej kolanie! Która wesoło mieliła beton i wodę z jej nogi.
Czyli dokładnie tak, jak się spodziewałem. Chińczycy wolą czytać o głupotach. Zwykłych, ludzkich sprawach. Reszta artykułów w gazecie, to zwykła propaganda. Podobnie jest w Polsce. Na tym małym szczeblu informacje jeszcze są względnie wiarygodne. Przeczytamy lub usłyszymy o remoncie dróg. O planowanej podwyżce prądu. Ale im wyżej, to z tym większym pierdoleniem się można spotkać. Tak jest w Państwie Środka i wszędzie, gdzie panuje autorytaryzm. Chińskie media są całkowicie kontrolowane przez aparat władzy. Nie ma właściwie ani jednego niezależnego magazynu, gazety czy tym bardziej kanału telewizyjnego, który mógłby sobie pozwolić na niekontrolowaną krytykę rządu lub partii. I mam nieodparte wrażenie, że to ideał, do którego dąży każda władza na świecie. Bo czyż nie do tego samego zmierza jedynie słuszna partia w Polsce?
Armia wynajętych trolli
Kolejnym niezwykle skutecznym narzędziem w rękach władzy są armie wynajętych komentatorów, którzy (za pieniądze) tworzą wpisy wpływające na dyskusje internetowe, stanowiące przeciwwagę dla krytycznych wypowiedzi na temat Partii. Aparat kontroli szybko nauczył się, że wpisy naiwnie jednoznaczne co do intencji nie okazywały się tak skuteczne, jak bardziej delikatne i finezyjne metody perswazji. Zaczęły działać strategicznie. Prowokowały pewne dyskusje, pozornie krytykowały różne aspekty współczesności. Ale nagle stwierdzały, że przecież nie jest tak źle, że Chiny idą w dobrym kierunku, a Zachód jest zakłamanym chujem. I czyż tak samo nie dzieje się w Polsce? Czy dla jedynie słusznej partii nie działa przypadkiem armia trolli, która wzorem Chin również kontroluje i manipuluje dyskusją w internecie. Serio myślicie, że emeryci siedzą przed komputerami i dyskutują?
To najemnicy tej pisowskiej kurwy. Ludzie, którzy pracują dla totalitarnego systemu, najczęściej nie zgadzają się z tym, co robią. A jednak, mimo wszystko się tym zajmują. Robią to po prostu dla pieniędzy, albo dalszego rozwoju kariery. I wciskają ludziom do głowy kit. Perfidną i parszywą propagandę. A czy nie jest dokładnie tak samo na Zachodzie? Przecież u nas propaganda nosi tylko bardziej subtelną nazwę – nazywa się ją public relations. Ale to synonim propagandy. Celem public relations jest dbanie o wizerunek firmy, odpowiednia zmiana opinii publicznej, tak żeby działała na korzyść danej korporacji lub osoby. To nic innego, jak propaganda właśnie. Ale przez to, że ma subtelniejszą nazwę, nikt nie widzi w niej niczego złego. Jeśli chcesz rzetelnej informacji, to musisz za nią zapłacić. W innym wypadku ktoś sprzedaje Ciebie. To ty jesteś produktem. Do dziennikarza przychodzi polityk lub przedstawiciel korporacji i płaci mu, żeby Tobie coś sprzedał. Żeby zmienił Twoją opinię. Przedstawił Ci opinię, a nie fakt.
Plansza do Mario
Ja osobiście przestałem śledzić newsy ze świata. Jeśli wydarzy się coś wielkiego, to i tak to do mnie dotrze. Ktoś mi o tym powie. Jeszcze kilka lat temu człowiek mógł bez zupełnie anonimowo cieszyć się Internetem. Każdy mógł wejść na dowolną stronę www, nawrzucać pozostałym użytkowników, obsmarować ich gównem i nawet oszukać kogoś na aukcji. To było czasy. Nikt się nie martwił, że zostanie obarczony konsekwencjami za to, co napisał. W tym momencie istnieje tak ścisłe powiązanie internetowej tożsamości użytkownika z tą rzeczywistą, że aż trudno dostrzec granicę. I co najgorsze, nie da się wymazać tego, co raz się wrzuciło do internetu. I idzie to w jeszcze gorszym kierunku, bo gdy dodatkowo rozwinie się biotechnologia, to wszystkie nasze myśli będą zapisywane w formie cyfrowej. A to jest tylko wstęp do totalitaryzmu oraz kompletnego zniewolenia jednostki.
Tamte czasy charakteryzowały się tym, że człowiek mógł dowolnie kształtować swoje poglądy i przekonania. Jeśli zorientowałeś się, że nie masz racji, usuwałeś konto i zakładałeś kolejne. Zdecydowanie pomagało to dojrzewać. Obecnie każdy błąd w internecie może kosztować całe życie.
W sieci nic nie zginie
Ciekawostką jest to, że w sieci nic nie ginie. Już dawno temu funkcja „usuń” zmieniła swoje zastosowanie. Teraz znaczy to mniej więcej „usuń sprzed moich oczu”. Ale to nagie zdjęcie, ten komentarz – one nadal istnieją. To jakby wykreślić książkę z rejestru w bibliotece, ale ona sama, fizycznie nadal stałaby na półce. To jest jak plansza do Mario, gdzie możesz iść tylko w prawą stronę, ale nie ma już szans na zmianę czegokolwiek wcześniej. I nawet jeśli którakolwiek z wielkich korporacji zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, albo chiński rząd, albo ktokolwiek inny, kto zbiera dane wyjdzie i powie:
– Dobra, chuj. Od tej pory będziemy działać fair. Nie będziemy wykorzystywać danych dla własnych korzyści. Ale mimo wszystko jesteśmy zmuszeni, bo nie ufamy naszym przeciwnikom. Więc dlatego zrobimy wszystko, żeby nie przegrać w tym wyścigu i nie wypaść z gry.
Facebook i Google robią świetną robotę z tym, że chronią innych ludzi przed dostaniem się do Twojego konta. Ale nie mają żadnych zahamowań, żeby od środka inwigilować wszystko to, co robisz w internecie i sprzedawać te informacje. Nawet w termostacie od Google, które ma niby ułatwiać Ci życie, jest dodatkowy mikrofon. I sobie słucha. Tak jak Chińczycy traktują swoich obywateli, tak Amerykanie traktują cały świat. I cały ten rozdział wcale nie sprawi, że nagle przestaniecie korzystać z technologii. Ale, że przesiądziecie się na telefon bez neta. Nie ma opcji. Będziecie do końca życia napierdalać palcem po ekranie.
Ciekawe kto tu kogo posiada? Czy człowiek telefon, czy telefon jego. Bo on sobie bez nas poradzi. Potrzebuje tylko ładowania. A my bez telefonu? „The things you own end up owning you”.
Powoli piszę drugą książkę… Pod spodem link do pierwszej
—
Następna historia:
System Zaufania Społecznego
0 Komentarzy