Nepal – Jak oślepłem pod Mount Everest?

18 października 2017 czarny humor, Nepal 6 komentarzy
Ślepy trekking Mount Everest Bunkrów nie ma

Po kilku dniach odpoczynku po Annapurnie, zamordowaniu niewinnych i wymuszeniu kilku haraczy postanowiłem iść pod Mount Everest. Trekking zdecydowanie bardziej wymagający, tym bardziej jeśli po drodze tracisz wzrok. Dopadła mnie karma za dowcipaski w ośrodku masażu niewidomych.


Trekking do bazy pod Mount Everest

 
Wylądowałem na lotnisku w Lukli i od razu pognałem w kierunku Namcze Bazaru, stolicy Szerpów. To taki lud zamieszkujący ten region Himalajów. Bardzo biedny według naszych zachodnich standardów, ale przeogromnie bogaty wewnątrz. Jednak o tym później. Szerpowie trudnią się drobnym rolnictwem, turystyką albo transportem.

Dlaczego transportem? Już tłumaczę. Jedynym środkiem przesyłu wszystkich dóbr do schronisk są ludzie. Każdego dnia maszerują po szlaku z potężnym balastem. Od lotniska w Lukli mijałem kolesi, z których każdy miał trzy razy więcej bagażu na plerach, niż wynosiła jego waga. Jak świat długi i szeroki, widziałem już różne dziwactwa…
 
Transport wielbłądów
 
Kiedyś pisałem o tym, co Wietnamczyk potrafi przewieźć na skuterze. I już tamto było sztosem. Ale w Nepalu nie było tak łatwo. Żaden pojazd nie przejechałby takiej drogi. Poturbowałby się i cały dzień pobolewałyby go opony. Więc jeśli taki Szerpa nie miał na stanie yaka (taka krowa z wąsami), to musiał wszystko dźwigać sam.

Czasami zastanawiałem się, gdzie ten koleś ma, kurwa, głowę. Tylko drepczące nogi zdradzały, że gdzieś tam w środku kryje się jakiś mały ziomek. A może tam były same nogi? A druga połowa zajmowała się w tym czasie czymś innym? Grała w karty albo wałkowała ciasto na pierogi… Kto wie! I jeśli tak było, to która część zachowała przyrodzenie? Myślałem o tym przez kolejne dwa dni. Mijałem kosze wiklinowe z nogami. Butle gazowe, szafę, cement. Wszystko z nogami. Czekałem na moment, w którym minie mnie Nepalczyk z Magdą Gessler i jebanymi garnkami na barkach. Albo z Hardkorowym Koksem i zwalistymi hantlami.

 

Szerpowie Baza pod Mount Everest

Szerpowie Baza pod Mount Everest

Szerpowie Baza pod Mount Everest
 


Słowak

 

Gdy dotarłem do schroniska w Namcze Bazarze, spotkałem miłego Słowaka. Facet nazywał się Vladimir Štrba i bez problemu mogłem się z nim dogadać po polsku. Niesamowity gość! Aklimatyzował się właśnie przed swoją drugą próbą zdobycia Mount Everest. Szczytu, a nie tylko byle bazy jak ja. W tym celu przez miesiąc chodził po wszystkich możliwych szczytach do 6000 m n.p.m. Doradził mi, żebym przyspieszył trochę swoją aklimatyzację i wziął profilaktycznie diamox razem z paracetamolem. A potem poszedł spać. Jak mogłem nie ufać komuś, kto wspinał się przez wiele lat i atakował sam wierzchołek Everestu? Facet zdobył sześć z czternastu ośmiotysięczników. Miał wiedzę i doświadczenie. Musiałem mu zaufać.

– Weź to i to – powiedział Vlad.
– Ok. Wezmę – odpowiedziałem i przełknąłem. Łyknąłbym cokolwiek, co by mi podsunął. Łącznie z pigułką poronną czy kostką do kibla.

Następnego dnia stało się najgorsze. Oślepłem. Nie wiem, czy jest jakikolwiek inny zmysł, który bardziej przydaje się w Himalajach. Mówię o wzroku. Bycie głuchym to jest mały chuj. Po prostu częściej się rozglądasz, bo nie słychać lawiny. Ale ślepy? Tragedia, panie. Tragedia. Wybieranie się w Himalaje z uszkodzonym wzrokiem jest jak pójście do burdelu bez fiuta. Zostaje tylko macanie łapami po omacku.
 

 
Jednak wróćmy do historii. Wszystko w promieniu 50 cm widziałem wyraźnie. Mogłem coś przeczytać, podetrzeć się, nie marnując zbyt wiele papieru, albo rozwiązać jolkę. Ale cholernie trudno było się poruszać. Tym bardziej w Himalajach, gdzie na każdym kroku grasuje Pani Przepaść.

Popytałem dookoła, ale usłyszałem jedynie, że mam się nie przejmować. Spytałem Słowaka, co mam robić.

– Co mam robić?
– Idź dalej. Przejdzie – odpowiedział Słowak.


Decyzja

 

Cokolwiek by mi powiedział i tak bym mu zaufał. Co ja tam wiem, młody koleś, który wchodzi najwyżej na pagórki po 5000 m? Tylko czy był sens się narażać i brnąć dalej w pojedynkę? Większość turystów idzie prosto do bazy pod Mount Everest. Mają przyjaciół, tragarzy, przewodników i nawet butlę z tlenem w razie czego. Ja wybrałem trudniejszą trasę (Three Passes). Nie wprost do bazy, która aż cztery razy osiąga 5500 m. I byłem sam. Bez tragarzy. Bez przewodnika. Bez ubezpieczenia. Więc nawet ewakuacja nie wchodziła w grę. Samotny malutki Tony, alkoholik z Polski. A wokół potężne Himalaje.
 
Mapa Mount Everest Trzy Przełęcze
 
Rozważałem, czy iść dalej, przez kolejne 10 minut. Nie mogłem się zdecydować. W końcu zagrałem sam ze sobą w „papier, nożyce, kamień”. Gdyby wygrała lewa – miałbym iść dalej. Gdyby prawa – miałbym zawrócić. Grałem do trzech zwycięstw. Po chwili zrobiło się dwa do jednego dla lewej. I przyznam się szczerze, że ustawiłem czwarty pojedynek. Zrobiło się dwa do dwóch. Lewa się nawet nie skapowała. Planowałem ją oszukać również przed ostatnim starciem. Posiedziałbym na niej przez minutę, zakołowałoby nią i przerżnęłaby z kredensem. Ale dałem sobie spokój. W ostatniej rundzie postanowiłem zdać się na los. Raz, dwa, trzy… I wygrała lewa. Kurwa!

Zapakowałem plecak, nałożyłem okulary i ruszyłem w górę. Zapuściłem sobie na ucho najbardziej skurwysyńską piosenkę jaką znam. Dla motywacji. W sumie i tak nie widziałem żadnych przeszkód, nie?


Droga przez mękę

 

W miarę jak szedłem przed siebie, zanik wzroku się potęgował. W pewnym momencie nie widziałem już nawet z bliska. Nie było komfortowo. Umówmy się: są lepsze sposoby na spędzanie czasu niż chodzenie na ślepo po Himalajach. Jak choćby rosół z rodziną. Albo pisanie pogróżek do szpitala. Lecz nie miałem wyjścia. Na podstawie zarysu kamieni zgadywałem, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy jakaś skała.
 

 
W pewnym momencie się wyjebałem. Zły na siebie, zatrzymałem wędrówkę. Poszperałem w mapie i znalazłem mały szpital. Ledwo mogłem cokolwiek przeczytać. To była ostatnia deska ratunku. Musiałem trochę zboczyć z kursu, ale lepsze to niż pewna śmierć.

W szpitalu okazało się, że to skutek brania leków, które polecił mi ten Słowak. Jednym z efektów ubocznych, choć bardzo rzadkich, jest zmiękczenie gałki ocznej, a w konsekwencji utrata widzenia. Zdarza się to niesamowicie rzadko. Ale akurat, kurwa, mnie się zdarzyło.


Szpital

 

Po wyjściu ze szpitala wróciłem na szlak. Trudno. Ja się nie poddaję. Idę dalej. Przez następne cztery godziny maszerowałem powoli i z uwagą stawiałem każdy krok. Dotarłem do następnego schroniska tuż przed zachodem słońca. Wszedłem taki ślepy do środka i wśród rozmazanych sylwetek rozpoznałem gospodarza.

– Poproszę pokój i Dal Bat na godzinę 19:00 – rzekłem.
– Ale ja… Ale ja tu nie pracuję – odpowiedział ktoś. – Ja jestem z Niemiec. Zwykły turysta.
– To wybacz. Oślepłem na trasie. Pomożesz mi?
– Pomogę. A od czego oślepłeś?
– Spojrzałem w lustro.

Cały wieczór spędziłem przy piecu w schronisku, kompletnie nie widząc, z kim rozmawiam. Ale świetnie mi się gadało z każdym. Gdy obudziłem się nazajutrz, spojrzałem w okno. Uśmiechnąłem się. Poprawiło się. Pobiegłem szybko do lobby w schronisku. Tam od razu powitało mnie kilku ludzi.

– I jak, Tony? Poprawił ci się wzrok?
– Teraz widzę. O, kurwa! – Złapałem się za głowę. – Ale wy jesteście, kurwa, wszyscy brzydcy!

Pośmialiśmy się trochę, spakowałem plecak i ruszyłem dalej. W kierunku jezior Gokyo.


Refleksja

 

Pomimo kilku wątków humorystycznych piszę tę historię zdrowo wystraszony. Z czystej ciekawości poszperałem w necie, żeby skontaktować się z Vladem (Słowakiem) i spytać, co u niego. I przeraziłem się. Dopiero teraz dowiedziałem się, że ten człowiek nie żyje. Zginął 21 maja 2017 roku. Miesiąc po naszej rozmowie. Jak to się stało? Wprawdzie osiągnął szczyt Mount Everest, ale był w tak ciężkim stanie, że nie było możliwości ewakuować go do niższych obozów. Zostawił żonę i czwórkę dzieci. Himalaje, które tak bardzo kochał, zabrały mu najcenniejszą rzecz – życie. Jesteśmy tu tylko pyłem na wietrze…


Lubisz czarny humor? Chcesz więcej historii? Kup sobie książkę!

Książka czarny humor ironia sarkazm


Następna historia:
Jak wyruchać Nepalkę w dupę?

Czytaj dalej

Indie – LSD w Indiach Kolejna historia o LSD na tym blogu. Więc od początku. Leżałem na hamaku i rozważałem morderstwo krowy, która codziennie wchodziła i srała mi na taras...
Tajlandia – Seksturystyka dla mężczyzn Seksturystyka i Tajlandia stanowią wręcz synonim. Dochód z najstarszego zawodu świata stanowi tam mniej więcej pięć procent PKB, czyli tyle, ile w Pol...
Argentyna – Operacje plastyczne Wielkie cycki, pulchne poślady, liposukcja… Wymieniać można bez końca, bo – jak się okazuje – nawet łokcie można poddać tuningowi. Operacje plastyczne...
Argentyna – Zjadłem LSD z głuchoniemym Któregoś dnia Maria zaproponowała mi udanie się do siostrzanego hostelu, czyli Florida Obelisco. Znajdował się blisko, jakieś dziesięć minut z buta, a...

Czytaj dalej

Indonezja – Jak wykiwać policję na Bali? Policja na Bali to banda skorumpowanych złamasów. Zasadzają się na turystów na drogach i potrafią się przyczepić do byle czego, żeby tylko wymusić łap...
Laos – Grzybki Halucynki, specjał Laosu Magiczne grzybki lub grzybki halucynki to rarytas Laosu. Gotowego szejka o smaku kiwi można dostać w większości barów w Vang Vieng lub na jednej z czt...
Rosja – Nienawidzę Ruskich… Łaaaaa No i wylądowałem w Rosji. Był rok 2017, czyli czas, kiedy nienawiść do ruskich nie była jeszcze w modzie. Ale ja już wtedy ich nienawidziłem. Żeby ni...
Boliwia – Najkrwawsze urodziny w życiu Spojrzałem w kalendarz. Moje urodziny wypadały na dwa dni przed moim odjazdem z Ameryki Południowej. Wiedziałem że będzie to gruba impreza. Spodziewał...