Nepal – Jak wyruchać Nepalkę w dupę?

Historia będzie kontrowersyjna. Jeśli śledzisz tego bloga od dłuższego czasu, to pewnie Cię to nie dziwi. Oto napisałem historię o tym, jak wyruchać Nepalkę…nie płacąc za nocleg w Himalajach. Pewnie sobie myślisz: „Łe, za takie wyruchanie to ja podziękuję…”. Cóż, trochę naciągnąłem tytuł. Chciałem zobaczyć, jak zaskoczy. Po tak długiej przerwie od pisania musiałem Cię tu jakoś ściągnąć. Ale cierpliwości… Jeśli przeczytasz całą poniższą historię, to może jednak kogoś tam wyrucham. Chuj mnie wie. Dobrniesz do końca?
Trekking do Gokyo Ri
Jak wiesz z poprzedniej historii, śmigałem właśnie z ciężkim plecakiem do bazy pod Mount Everestem. Po początkowych problemach z oczami wszystko szło idealnie. Zrobiło się wręcz nudno. Brnąłem samotnie przed siebie, dookoła tańcowały Himalaje, a ja czekałem na kolejną dawkę emocji. Na kolejną przygodę. Ale po co się łudziłem? Co takiego może się wydarzyć na 5000 m n.p.m.? Wyskoczy Janosik z rozbójnikami?
Nic się za cholerę nie działo, więc miałem sporo czasu na rozmyślania. Dotarłem do malutkiej wioski, przycupnąłem na kamieniu, spojrzałem na mieszkańców i rzekłem w niebiosa:
– Ludzie w Nepalu są tak biedni, że gdy idą koło stawu, to im kaczki chleb rzucają.
Nie trzeba wcale być demonem spostrzegawczości, żeby to zauważyć. Są tak biedni, że żal nie chce dupy ścisnąć. Przynajmniej w naszych standardach. Bo niby jak się tu, cholera, dorobić, kiedy za sąsiadów masz Indie i Chiny? Cokolwiek wyprodukujesz, to i tak taniej jest to kupić za miedzą. Nowe jeansy – taniej w Chinach. Nowy dywan – taniej w Indiach. Małe dziecko z dużą głową – taniej w Chinach. Mało tego! Nawet gdy w Nepalu chce się srać i tylko rozglądasz gdzie tu narobić, to prawdopodobnie taniej wyjdzie, jeśli kupisz gówno w Chinach. Nie ma co się produkować. Myślę, że tym wirtuozerskim porównaniem nakreśliłem całą sytuację.
Bieda
Ci ludzie mają inne priorytety. Inne pragnienia. Dla małego dziecka w Nepalu największym marzeniem jest łyżka pasztetu. Tak, łyżka pasztetu. Taka, którą potem można wylizywać przez cały dzień. I pomimo całej tej biedy nie czuć od tych ludzi zawiści czy zazdrości. W wielu azjatyckich krajach myśli się o turystach jak o nabitych dolarami bankomatach. Tak obrzydliwie bogatych, że nóg używają tylko do biegania za taksówkami. Ale nie w Nepalu. Może i ci ludzie są biedni na zewnątrz, ale dużo bogatsi duchowo od Europejczyków.
Zanim wyszedłem na treka pod Everest, kupiłem sobie w Kathmandu książkę Dalajlamy pt. „Art of Happiness”. Po całym dniu zapierdalania po górach zasiadałem z książką przy schroniskowym kominku. A gdy bolały mnie już oczy, chowałem książkę, wyjmowałem druty i robiłem ciepły sweter. Czułem na sobie kpiące spojrzenia pozostałych turystów. Ale wolałem już moje ściegi szydełkowe niż licytowanie się, komu bardziej jebie z butów. Bo do tego większość rozmów się sprowadzała. Wszystko przy uciesze zgromadzonej gawiedzi.
Polityka
A co do szydełka: to cieszyłem się jak mały Nepalczyk na łyżkę pasztetu, że mogę odetchnąć od bombardowania polityką. Przycupnąłem na tym kamieniu w Himalajach i radośnie sobie pryknąłem, kompletnie wolny od polityki. W Polsce jest ona wszędzie.
Wracam zjarany do domu, odpalam neta, a tam atakują mnie polityką. Wychodzę do Biedronki kupić przędzarkę z napędem parowym – a przed blokiem wisi ogromny billboard. Polityczny. Otwieram gazetę, a tu artykuł o tym, czy Wałęsa był Bolkiem. Cały skonstruowany tak, żeby mnie wkurwić w trakcie czytania. Kogo jeszcze obchodzi, co on robił 45 lat temu? Jaki to ma wymierny wpływ na poziom mojego szczęścia dzisiaj? W 2017 roku?
Polityka to gówno. To kopalnia złych stanów emocjonalnych, które tworzą się w trakcie zbyt intensywnego zainteresowania nią. Nie dam sobie wmówić, że muszę się tym chujstwem interesować. Nie pamiętam już gdzie – czy w książce „Bunkrów nie ma”, czy gdzieś na blogu – ale wyjaśniałem to. Wiem, że trochę odbijam od tematu, bo przecież miałem wyruchać Nepalkę w dupę, ale daj mi jeszcze sekundę na wyjaśnienie. Najpierw trochę o szczęściu w życiu, a potem ją wydymam na miętowo.
Trzy grupy ludzi
Są trzy grupy ludzi.
Pierwsza nie jest żadną z dwóch następnych; zostawmy ją. Drugą jest głupi tłum, który czeka na kogoś, kto powie mu, co ma myśleć, w co wierzyć, kogo lubić, a kogo opluwać. Tłum ogląda telewizję, interesuje się polityką, psuje sobie nerwy i wszystkich innych obwinia za swoje lenistwo i niepowodzenia.
I teraz wkracza trzecia grupa: to spryciarze. Ludzie, którzy pod płaszczykiem szlachetnych intencji i „dobra” tłumu wciskają mu do głowy, kogo ma nie lubić, co popierać, co kupować i w co wierzyć. Do tej grupy należą politycy, księża, ludzie od marketingu i ślusarze. No dobra, nie ma w tej grupie jebanych ślusarzy. Ale na pewno są politycy. Są najgorsi ze wszystkich. Podsycają w ludziach tę zgniłą żółć, zawiść, nienawiść i chęć rewanżu społecznego. W imię zasady „zapierdolmy tym, którzy do czegoś w życiu doszli”.
I co najśmieszniejsze, nikt, kto jest częścią tłumu, się do tego nie przyzna. Nikt nie jest na tyle ze sobą szczery, żeby przyznać, że jest podatny na propagandę i manipulacje. Bo przecież „oni mówią prawdę”. I chuj, że tłum zaprzęga swój umysł do myślenia o czymś, co w gruncie rzeczy nie ma żadnego wpływu na poziom szczęścia w ich życiu. Przeciwnie. Polityka wywołuje w ludziach negatywne emocje.
Śmieszą mnie spryciarze, którzy jedyne, co robią, to przedstawiają w złym świetle innych spryciarzy. Nie ma znaczenia, czy to opozycja, czy to władza. Każdy gada to samo. Że inni spryciarze kradli, że afery, że pracują dla Niemców, że siorbią zupę i że podcierają się śliniaczkiem swoich dzieci. I tak w kółko. Nie zależy im na tym, żebym w życiu był szczęśliwy. Chodzi im tylko o utrwalenie obrazu innych spryciarzy jako złodziei i złych ludzi. Żeby być w pozycji uprzywilejowanej. I to wszystko niezależnie od tego, kto rządzi.
Siedzę sobie na tym kamieniu w górach i piszę o tym, ponieważ uważam, że jednym z podstawowych pragnień każdego człowieka jest bycie szczęśliwym. To nie podlega dyskusji. Nie ma jakiejś uniwersalnej definicji i złotej myśli, która to szczęście nagle da. Ale to, czy napełniamy swoją głowę pozytywnymi czy negatywnymi myślami, z pewnością do owego szczęścia przybliża.
I co się tyczy polityki: nie spotkałem jeszcze osoby, która żywo by się nią interesowała i w której wywoływałaby pozytywne emocje. Osoby, od której biłaby życzliwość i współczucie – niczym od śpiewu małych aniołków. Jeśli mi nie wierzysz, to odpal sobie TV i zauważ, jak wszystkie wypowiedzi polityków skoncentrowane są na negatywnych emocjach. Widzisz już?
Zapewne zastanawiasz się, o czym ja właściwie pierdolę. I gdzie jest to obiecane rypanko Nepalki w kakao? No właśnie. Sam się nad tym zastanawiam. Gdzie się podziało kakao?
Jak wyruchać Nepalkę?
Dobra, przejdźmy do meritum historii. Coś, o czym nikt pewnie nie napisał w kontekście trekkingu na takich wysokościach, to fascynujące sny. Na co dzień nie pamiętam swoich snów. Ale tak powyżej 4000 m n.p.m. wszystkie sny są gorące, upojne, namiętne. I zawsze zostają na długo w pamięci. I właśnie tamtej jednej nocy, dzień po tym, jak doszedłem do wspaniałego Gokyo Ri, moje największe fantazje skumulowały się w jednym śnie. Każdy ma swoje fantazje erotyczne. Swój fetysz. Ty też masz, prawda? To taki mały sekret w Twojej głowie, do którego nikt nie ma dostępu. Tamtej nocki, gdy wybudziłem się z tego fantastycznego snu, aż wezbrały we mnie wyrzuty sumienia. Co ja jej zrobiłem, do cholery? Moja fantazja erotyczna to jedno, ale przecież ten koń był trochę zbyt brutalny dla tej karlicy.
Lubisz czarny humor? Chcesz więcej historii? Kup sobie książkę!
—
Następna historia:
Droga przez piekło
11 komentarzy