Francja – Czy warto pić w podróży?

Wielu podróżników zastanawia się, czy warto pić w podróży. Zewsząd usłyszysz głosy, że przecież nie o to chodzi w podróżowaniu. I po co w ogóle dokądś wyjeżdżać, skoro i u siebie w domu można wlać w siebie tyle wódy, ile wieloryb wody jak ziewa.
Co za nonsens… Przecież o to chodzi w podróżowaniu. Wyrzuć takich ludzi ze znajomych i zgłoś, że nie płacą abonamentu. A tym wpisem postaram się udowodnić, że chlanie w podróży jest jak najbardziej na miejscu. I że nic tak nie przywołuje wspomnień czaru, jak myśl o tym, jak się obrzygało nietuzinkowy zabytek czy skończyło na dołku w obcym kraju.
Dlaczego warto pić?
Po pierwsze, alkohol otwiera na ludzi, szczególnie jeśli podróżujesz sam. Bar lub hostel to idealne miejsca, żeby przy piwku czy spirytusie rozchylić swe usta. Pionowe lub poziome.
Po drugie, to poczucie dobrze zainwestowanych pieniędzy. Po kilku latach podróży dochodzę do wniosku, że straciłem prawie 30% swojego budżetu na alkohol i miękkie narkotyki. Kolejne 40% na twarde. Za ten hajs mógłbym śmigać po świecie kilka lat dłużej. Ale czy żałuję straconych pieniędzy? Czy wszystkich tych historii, które wydarzyły się po alkoholu, nie zapamiętam dłużej niż kolejnego zwiedzonego zabytku?
Zwiedzanie jest nudne
Trzeba postawić sprawę jasno. Jest grupa ludzi (a ja z pewnością do nich należę), których nudzi odhaczanie zabytków, muzeów i innego badziewia. Trzymam się z daleka od łebków, którzy w małym notesiku powypisywali sobie 300 miejsc do odwiedzenia w Atenach. Budzą się rano przerażeni. Momentalnie popędzają biednego pracownika hostelu, żeby o 5 rano wyjął z lodówki fanty na śniadanie. A żeby jeszcze zaoszczędzić czas na jedzeniu, chowają po kieszeniach płatki śniadaniowe… Potem, już w metrze, wlewają sobie ciepłe mleko do papy i dosypują płatków. I wirują łbem, żeby jakoś to wymieszać.
Następnie cały dzień zapieprzają od jednego miejsca do drugiego, wydają bez sensu pieniądze na bilety wstępu do atrakcji turystycznych, zamiast jak człowiek przeznaczyć je na dziwki i magiel. Wniosek nasuwa się sam: nie każdy lubi zwiedzanie.
Gdy alkohol jest drogi
Czasami się zdarza, że wybierasz się do kraju, w którym alko kosztuje fortunę. Wtedy najekonomiczniej jest pozbyć się zbędnego balastu z plecaka. Oczywiście na poczet butelek z łychą. Ja postanowiłem niektóre rzeczy wypierdolić do śmieci (jak np. nowy aparat), a pozostałe radykalnie zminimalizować.
No i znalazło się miejsce. Po kilku miesiącach mycia zębów taką szczotką jedynki i dwójki błyszczały, a szóstki i siódemki zaatakował szkorbut. Trudno było dosięgnąć skurwysynów. Na kiblu też nie było wesoło. Ale wszystko ma swoje priorytety. Niestety.
Wypad do Francji
Niedawno spróbowałem wyjechać na krótkiego tripa do Paryża – z zamiarem, że nie tknę alkoholu ani dragów. I że może coś tam zobaczę. Błądziłem po jakichś skutasiałych sklepach z pamiątkami, spędzałem czas na fotografowaniu budynków. Kupiłem sobie nawet magnes na lodówkę. Jednym słowem: wynudziłem się jak głuchy w filharmonii. Serio, kurwa. Już bym wolał walić konia w upale. I gdy tak stałem w kolejce do wieży Eiffela, minęło mnie kilku najebanych, którzy zataczali się po chodniku. Wtedy poczułem, że kompletnie zagubiłem się w tym świecie. Co się ze mną stało? Ratunku! Przecież miało być tak pięknie. Przecież nie po to mam łeb, żeby się nie najebać…
—
Ps. Chyba wrócę do pisania. Ostatnio widziałem, że Cejrowski robi standupy. Mój ziomek nawet tam polazł. Przez kilka następnych dni nie mógł się otrząsnąć po tej beczce śmiechu…
1 Komentarz